2013-12-22 - Święta z Larkinem

Miłosz go nie cierpiał, jako nihilistę, i napisał Przeciw poezji Filipa Larkina.
Seamus Henney dostrzegał w poezji Larkina "oceany światła".
Nazywał go "biuralistą, któremu objawiła się kiedyś poezja"
i poświęcił wiersz Podróż powrotna (incipit "Ducha Larkina zaskoczył mnie, cytował Dantego...").
Tomasz Majeran: "Lubiłem i lubię w Larkinie idee, że skrajnie pesymistyczne, wręcz wywrotowo pesymistyczne obserwacje można zapisać w spokojnym rytmie klasycznego wiersza. Że taki nieomal akademicki rygor powoduje, że brzmią one znacznie mocniej niż krzyki Ginsberga". 
Nie kocha Anglika zanadto Andrzej Franaszek.
Tłumaczył L. Barańczak, Dehnel (całość!), Jarniewicz (chyba najbardziej wkręcony w Larkina człowiek
w kraju nad Wisłą, przy tym autor ciekawego, choć odrobinę jednostronnego [takie prawo wkręconego] opracowania).

Myślą Larkinem i anty-Larkinem Bronisław Maj i Jakub Winiarski. Inni. 
Coś musi być na rzeczy.
Spróbowałem Larkina i ja.
Spróbowałem przetransformować poezję Larkina w prozę, bo czyż świat tego poety codzienności nie jest zarazem moją (RL) codziennością, rzeczywistością?

Na Święta więc, obok serdecznych życzeń  dla wszystkich P.T. Czytelników, kawałek mojego
(i Larkina,  za co Ph. L. przepraszam, choć go to już mało obchodzi) LarkinLandu:

Część I
Rankiem. Dom

Budzik zadzwonił, ale już nie spałem. Przykryłem go wilgotną dłonią i chwilę jeszcze leżałem, wpatrując się w sufit. Po co są dni? W dniach mieści się nasze życie. Jeden po drugim nastają i budzą nas ze snu. Robią to sprawniej niż nasze przyłóżkowe zegary.

Szósta trzydzieści jeden, dwa, trzy. Złożyłem gazetę, wsunąłem stopy w zimne pantofle, podszedłem do okna. Trzydzieści pięć. Zaraz wyjdzie, postawi kołnierz kurtki, chuchnie w ręce, wyprowadzi rower przed furtkę, zamknie bramkę i ruszy do pracy, gdzieś tam. Nie wyszedł, nie wyprowadził. Na piętrze, na balkonie pojawiła się pani West, w szlafroku, z wałkami we włosach – o tej porze podlewa swoje kwiaty - skinęła mi ręką, ale odwróciłem się i poszedłem do toalety. Wszystko poszło tym razem dobrze. Gdzie żyć, jeśli nie w dniach? Płatki na mleku, lekko osłodzone, poranne wiadomości na kanale ósmym, filiżanka mocnego earl greya. Spojrzałem w lustro, wiszące w sieni: porządny facet, równy chłop, nieskazitelnie biały gość. Zamknąłem drzwi, na dwa zamki, wróciłem się jeszcze od furtki, ale zamknięte, na pewno. Oparłem się pokusie przycupnięcia na ławce, poszukałem wzrokiem pani West, ale już jej nie było.

Więc prosto do skrzyżowania, w prawo, znów w prawo, rzeźnik, fryzjer, damski i męski, warto by zajść któregoś dania, totalizator sportowy, znów nic, mur z reklamami i ogłoszeniami, wokół parku. „Zwiedzaj słoneczną Walię”, zimą śmiała się na plakacie, klęcząc na plaży w kostiumie opiętym, wciętym w talii.
W marcu ktoś bryznął na nią błotem, dorysował obwisły biust i krocze na kształt czarnej jamy, a między jej uda się wcisnął bulwiasty kutas z jajami. Dziś wisi tam „Zwalczaj raka”. A nawet chciałem się wybrać. Trudno, pojadę walczyć z rakiem. Stałem jeszcze czas jakiś, patrzyłem. Srebrny nóż się zatapia lekko
w masło złote; szklanka mleka na łące. Głębokie fotele w kolejce do wieczornej herbatki, grzejniki (gazowe lub elektryczne), koty w ujęciu trzy czwarte, na ciepłej macie obok pary kapci – identycznych jak moje; kotów jednak nie mam. Obrazy szczęścia. Wyjąłem zapałki, wysupłałem z paczki papierosa. Wiało, zapałka zgasła, i druga. Cholera. Zapaliłem w końcu, zaciągnąłem się, pięć minut czystej przyjemności. Zmrużyłem oczy, cień wolno przesuwał się pod drzewami. Czy mi się zadawało, jak poprzez słońcem skropione aleje parkowe, jak po wodzie, idzie właśnie ona, nieostra, której zapałka nigdy nie zgasła? Uśmiecha się, poznaje i znowu ciemnieje. Przydeptałem, zgasiłem peta. Spotkamy się jeszcze tego dnia, bądź pewna. Tak, pora zaczynać, dziś tylko dwie godziny, a trzeba podpisać papiery. Przeskoczyłem ulicę, teraz kilka schodów, ciężkie drzwi, hol. Dzień dobry dyrektorze, według pana można regulować zegarek...

Ryszard Lenc, grudzień 2013, niepublkowane. ©
W opowiadaniu swobodnie wykorzystałem fragmenty wierszy Philipa Larkina przetłumaczone przez Stanisława Barańczaka (Philip Larkin 44 wiersze) oraz Jacka Dehnela (Philip Larkin Zebrane),
z tomów: The Less Deceived (1955), The Whitsun Weddings (1964), High Windows (1974).

Philip Larkin:

DNI

Po co są dni?
W dniach mieści się nasze życie.
Jeden po drugim nastają
I budzą nas ze snu.
To w nich ma nam być dobrze;
Gdzie żyć, jeśli nie w dniach?

Ach, znaleźć na to odpowiedź.
A zaraz zjawia się ksiądz
I lekarz - obaj pędzą
W długich płaszczach przez pola.

(tłum. St. Barańczak)

2013-12-16 - Kosz ułomków. Polski zecer

IKONKI_KOSZYK.jpg

"Najpotężniejszy człowiek w Europie, Adolf Hitler, postanowił, że tych dwoje ma umrzeć.
A ja, skromny zecer z Warszawy, postanowiłem, że mają żyć. No i przekonamy się, kto wygra".

"Tych dwoje" to Marcel Reich i jego młoda żona, Tosia, dwoje Żydów w okupowanej Polsce.

Ze wspomnień słynnego krytyka literackiego, guru literatury w Niemczech: Moje życie, Marcel Reich-Ranicki, Ossolineum, Wrocław. Na podstawie artykułu Janusza Rudnickiego w "Książkach", Nr 4 (11) Grudzień 2013, pt: Jestem grzecznym chłopcem.

2013-12-02 - Kosz ułomków. Larkin-teaser

IKONKI_KOSZYK.jpg

W plebiscycie czytelników niepozorny bilbliotekarz z Hull
Philip Larkin uznany został za najwybitniejszego angielskiego
poetę XX wieku. 
O "najsmutnieszym sercu supermarketu" albo "oceanach światła"
napiszę wkrótce. Dzisiaj Larkina "To może taki wierszyk".

Jebią ci życie mamcia z tatkiem,
Może i nie chcą, ale jebią.
Oprócz win własnych na dokładkę
Jeszcze ci kilka ekstra wlepią.

Lecz im zjebali życie inni,
Głupcy w cylindrach i pelisach,
Co albo byli mdławo-sztywni.
Albo się chcieli pozagryzać.

Człowiek drugiemu przekazuje
Rozpacz wciąż głębszą, jak dno rzeki.
Zwiewaj stąd, póki możesz uciec -
I nigdy nie miej własnych dzieci.

(w tłumaczeniu Jacka Dehnela). I proszę się nie nastawiać.

  2 komentarze  | 
  • Pół... - Użytkownik: rl, 2013-12-18 11:52:22
    Co to jest ów "pół..."?
  • Bert Hellinger - Użytkownik: steve, 2013-12-02 15:38:38
    w/w mieniący sie terapeuta i psychologiem niemieckim twierdził na podstawie swoich obserwacji, ze w swym zyciu spłacamu długi i błędy dziadków, nie - rodziców. W tym sensie Larkin jest spóźniony nieco..
    nieposiadanie dzieci i bycie happy nie jest rozwiązniem na dłuzej.. naszej chandry i nerwicy egzystencjalnej; wygrywa czysta, ordynarna biologia, że zacytuje za biskupem Julianem Ursynem Niemcewiczem - i kogóż tam widzim? jeburów! kurwiarzy! ...a lud boży? - niemiłosiernie półchujkiem hędoży...

2013-11-16 - Gość Bloga. Dominika Wojniak

Dzisiaj inauguruję nową praktykę (oby stała się zwyczajem) - zapraszania miłych Gości.
Na początek - Dominika Wojniak, która ma wiele pasji i zamiłowań, a jedno związane jest z winem. 
O winie, jego kulturowych korzeniach Dominika skreśliła dla mnie i dla Was parę słów.
Przyjemnej lektury.

G.jpgość, czyli Radość w butelce

Przysłowie francuskie mówi, że ten kto pije dobre wino, temu Bóg zagląda w serce. Znając Francuzów idę o zakład, że przymiotnik „dobre” dodali specjalnie. Dobre, czyli francuskie.

Sięgając do historii, dla starożytnych pochodzenie wina nie miało większego znaczenia. Wino oznaczało radość. Po to zostało stworzone. Pytanie, przez kogo? Czy Bóg stwarzając świat pamiętał o winie?
Czy to człowiek szukając radości życia odkrył ten ponadczasowy napój? Trudno osądzić. Syrach w Starym Testamencie pisze – jakież ma życie ten, który jest pozbawiony wina? Stworzone jest ono bowiem dla rozweselenia ludzi. Starożytni Grecy upieraliby się raczej przy wersji, że wino jest dziełem bogów.
To Dionizos nauczył ludzi uprawy ziemi i wydobył z niej winną latorośl. Oprócz wina był bogiem uczt
i życiodajnej energii. A także rozkoszy. Nie trudno przecież zauważyć ścisły związek wina z przyjemnością, rozkoszą. Wino umilając życie ludziom było więc jednocześnie napojem bogów. Niektórzy sądzą, że olimpijska ambrozja była właśnie winem.
Sumerowie, Egipcjanie, Grecy – wszyscy mieli swoich bogów wina, którym składali ofiary ze sfermentowanego soku z winogron. We wszystkich politeistycznych religiach cywilizacji śródziemnomorskich wino było trunkiem rozweselającym i wprawiającym w ekstazę. Miłośnikiem wina musiał być Tutenchamon, który zabrał do swojego grobu aż 40 amfor. O winie wspominał często Owidiusz. Wierzył, że tam gdzie nie braknie wina, tam smutki i troski nie trafiają.IMG_1029.JPG

Antyczne teksty wspominają aż o 40 rodzajach wina. Wyłącznie słodkich, bo wytrawnych nie znano. Co ciekawe,
w starożytności nie ceniono starych win. Wina nie leżakowały, sprzedawano je zaraz po sfermentowaniu. Wino zawsze rozcieńczano wodą, może dlatego, że były zbyt słodkie, zbyt gęste? Minęły wieki, a kult wina nie minął. Wprawdzie nie jest już ofiarą składaną bogom, ale pozostało lekarstwem dla duszy i ciała. Przemysł winiarski stanowi dziś potężną machinę produkującą wino w ogromnych ilościach i wielu rodzajach. Jednak jakie ma to znaczenie dla ludzi, którzy szukają w nim radości życia?
Ernest Hemingway. Ten utalentowany pijak z uporem powtarzał, że wszystko czego oczekuje od wina, to aby się nim cieszyć. Upiciu służyły inne trunki.
Coraz częściej myślę o winie jak starożytni. Nie tylko w kontekście terroir, koloru, konsystencji, nosa, struktury, smaku i finiszu. Nie piję go wyłącznie dla analizy i oceny. Dla punktów w skali.
Wiem oczywiście, że to wszystko ma znaczenie. Czyżby jednak starożytni wiedzieli o winie coś więcej?
Z pewnością. Myślę, że odnajdywali jego pierwotny walor. Pragnę tego samego. Dlatego coraz częściej piję wino z radością. I dla radości.

  Dominika Wojniak

IMG_0430.JPG

 

 

 

  1 komentarz  | 
  • veritas... - Użytkownik: steve, 2013-12-02 15:10:21
    Pone merum et talos, perat qui cristina curant
    Dajcie mi wino i kości, nich ginie myśl o jutrze

    Wergiliusz

2013-11-10 - Niegłupie pytania

IKONKI_!1.jpg Jan Hartman, filozof, nauczyciel akademicki (profesor UMCS), samosiejny kandydat na polityka (chciałby bezpośrednio, czynnie wpływać na Rzeczywistość), wydał książkę Głupie pytania, która jest zaproszeniem do wspólnej krótkiej podróży po ontologicznych i moralnych problemach, ważnych dla każdego z nas: "Czy istnieje Bóg?", "Jak odróżnić dobro od zła?", "Jak żyć?", itp.
Książka dla "laików", to jest ludzi niefilozofujących z racji profesji i zainteresowań, ale takich,
którzy w wirze codzienności znajdą odrobiną czasu, by usiąść z książką (Hartmana) i chwilę pomyśleć.
A podumawszy, może też z fragmentem swego życia coś zrobić.
Hartman zabawnie i genderowo poprawnie zaczyna książkę od apostrofy do... "Czytelniczki", ale na końcu, w podsumowaniu zwraca się jednak do "Czytelnika". Na szczęście. :)
Zostawiając żarty na bok - to książeczka ciekawa i pożyteczna, chociaż zdecydowanie lepiej czuje się Hartman, gdy pisze o problemach moralnych współczesnego człowieka i otaczającym go świecie, niż gdy usiłuje nam wyjaśnić meandry bytu i Bytu. Tzw. dowód ontologiczny istnienia Boga bardziej przystępnie objaśniał nam jednak Leszek Kołakowski....
Dlatego stawiam tu maly 
IKONKI__1.jpg.

Pisze Hartman, że przekleństwem współczesności jest i to, iż każdy chce mieć pogląd na każdą sprawę. Od poglądu do rzetelnej wiedzy jest jednak daleko. Polecam Głupie pytania dlatego przede wszystkim, że autor (znany z silnego ADHD i niepokorności) jest jednak dobrym, mądrym przewodnikiem
i warto przez chwilę 
iść z nim razem. Przekształcając niektóre poglądy w Poglądy. Niekoniecznie we wszystkim się z Hartmanem zgadzając. 

Jan Hartman, Głupie pytania, wyd. Agora SA, Warszawa 2013.
 
« Pierwsza  < 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 >  Ostatnia »