2012-11-22 - Kosz ułomków. Bóg jest albo Go nie ma

IKONKI_KOSZYK.jpg  Argumenty opozycji wobec realnej, a nie tylko konceptualnej obecności Boga skupiają się wokół dwóch osi. 
1. Pojęcie "Boga" jest nadmiarowe; brzytwa Ockhama - upraszczając - "tnie Boga" jako byt zbędny, pozadoświadczalny, pozanaukowy, pozalogiczny. Padają w tej argumentacji jak muchy pomysły (Arysototeles, Tomasz, inni) Pierwszego Poruszyciela, Sprawcy Wszystkiego, Poprzednika-Wielkiego-Wybuchu itd., itp. Źródło tego zestawu argumentacji tkwi w Oświeceniu i późniejszym Modernizmie. Stawrogin byłby chrześcijaninem, gdyby nie brak zająca. Do potrawki bowiem potrzebny jest zając.

2. Nie do obrony jest Bóg jednocześnie dobry i wszechmogący, wobec powszechnie panującego na świecie Zła, czyli próba usprawiedliwienia Boga (teodycea). I nic tu nie pomaga argumentowanie, że to człowiek (nie Bóg) ze swoją wolną wolą jest za Zło odpowiedzialny, jeśli Zło obecne jest też w świecie pozaludzkim czy przedludzkm; przede wszystkim zwierzęcym. Nie przemawia także do Ateistów/Agnostyków taka odpowiedź, że każdy pomyślany Świat MUSI zło w sobie zawierać,
a ten jest po prostu najlepszy z możliwych - skoro natychmiast idzie za tym pytanie, po co w ogóle było świat ze złem stwarzać i dzieci, niewinnych, chorych, zwierzęta na cierpienie, a wszystkich na śmierć skazywać. A już śmieszy A/A do rozpuku jakaś Wyższa (ukryta) Racja  uzasadniająca obecność Zła, która PRZECIEŻ musi być, musi być, musi być... Rekompensata w Niebie po śmierci jest szczególnie obrzydliwie wykoncypowana w chrześcijaństwie, które tej rekomensaty odmawia zwierzętom.
Tu podsuwa się nam Elisabeth Costello Coetzee'ego.
(Odsyłam zainteresowanych zagadnieniem teodycei do eseju Leszka Kołakowskiego Leibniz i Hiob.)

(3) O porażce idei Boga osobowego, pomagającego zdać egzamin lub naszym wygrać w gałę z tamtymi, nawet nie wspominam, bo to jest poza wszelką dyskusją - dla ludzi światłych, rozumnych.

Tak z grubsza streścić można główne koncepty Boga urojonego Richarda Dawkinsa oraz Dlaczego jestesmy ateistami Blackforda i Russella. Stwierdzić muszę przy tym, że po przeczytaniu 1/3 każdej
z tych książek wszystko jest wiadome, wyłożone, odkryte i dalsze 2/3 można sobie darować. 
Przeglądam znów po jakimś czasie Obronę żarliwości Zagajewskiego (w ramach jesiennych wycieczek na Zagajewszczyznę) i stamtąd wynotowuję dwa zdania, takie Contra Dawkingum, Blackfordum
et Russellum
. Jeśli nawet nie contra, to a propos.
"W całej twórczości Miłosza [...] znajdziemy [...] nie dającą się wygasić tęsknotę za czymś większym,
za epifanią, za ekstazą, w której odsłania się wyższy sens (nigdy do końca, nigdy w sposób całkiem jawny)".
"W znacznie późniejszym eseju, The Revenge of the Sacred Cutlure, Kołakowski napisał: 'Kultura, która traci sens >sacrum<, traci sens całkowicie'".

Wieczorne pozdrowienia dla wszystkich moich Przyjaciół, wierzących (głęboko i letnio), niewierzacych, wątpiących, rozmyślających, indyferrentnych.
Dla nich jeszcze jedna cytata z AZ (Nietzsche o Carlyle'u): "Pożądanie silnej wiary nie jest dowodem silnej wiary, owszem, jej przeciwieństwem. K t o  j ą  p o s i a d a, ten może pozwolić sobie na piękny zbytek sceptycyzmu, gdyż jest dość pewien, dość pewien, dość krzepki, dostatecznie ku temu spętany".


 

2012-11-11 - Kosz ułomków. Lekka przesada

IKONKI_KOSZYK.jpg

Eseistykę Adama Zagajewskiego czytam z ogromną przyjemnością. Wydawnictwo a5 wydało
w ubiegłym roku Lekką przesadę. To już trzeci wybór esejów-zapisków poety, który poznałem (wcześniej: Obrona żarliwości, Poeta rozmawia z filozofem).
"Lekka przesada" - tak poezję określił kiedyś ojciec AZ, Tadeusz Zagajewski, inżynier, profesor Politechniki Gliwickiej i ta zabawna definicja jest leitmotivem książki. 
Ciekawość świata, wrażliwość, mądra erudycja, która bierze się m.in. z uważnych podróży, starannego doboru lektur i dzieł muzycznych, dobra pamięć o utraconym Mieście,  emocjonalność skrywana za maską chłodnego ironisty (określenie samego AZ) - to wszystko u Zagajewskiego jest mi bliskie i nie zraża mnie owa subtelna maniera, w jaką poeta lubi się ubierać. Nie irytuje mnie nawet opinia, że AZ zajmuje się teraz głównie czekaniem na Nobla. 
U Zagajewskiego obraz jest może przed myślą, ale myśl jest stale obecna w tej twórczości. 

Z książeczki wynotowuję parę zdań, refleksji, cytatów (na biało moje uwagi), a lekturę esejów AZ szczerze polecam IKONKI_!1.jpg.

Poezja [jest] - poza wszystkim - także odpowiedzią na stan świata, który wyraża się w tysiącu różnych form, przez smutek bezrobotnego, siedzącego na ławce w parku w pogodny kwietniowy dzień i przez traktat filozoficzny czy symfonię.
[Duch, życie duchowe jest takim całościowym ujęciem], w którym odbijają się, jak w hełmie astronauty, Ziemia, gwiazdy i twarz człowieka
(ładny obrazek, sporo takich u AZ).
Paul Claudel: Celui qui admire n'a jamais tort (Ten, kto podziwia, zawsze ma rację).
"kurwa" - nadawało [mu] mocy jego energiczne "r"; gdyby nie było "r" przedniojęzykowego,
nie byłoby też przekleństwa
(racja! powiedzcie z "r" tylnojęzykowym: kuhrwa, myśląc np. o Waszym szefie...).
Krótko trwa nasza uważność. Cudzy los interesuje nas przez minutę tylko
(o pewnej rozmowie, jakże prawdziwe).
Początkujący poeta jest dla innych nikim
(każdy początkujący jest dla świata Nikim).
Chciałem wyjechać z "niemego miasta", żeby móc  mówić
(o Gliwicach. Trudno ukryć: Śląsk był
i nadal jest - w jakiś sposób - niemy).
Kawafis
(wielki grecki poeta doby współczesnej) dokonuje rzeczy niezwykłej: pokazuje, że właściwie lepiej być pokonanym niż zwycięzcą (Grecy-Turcy).
To Elzenberg (mentor, nauczyciel i przyjaciel Herberta) przecież zapisał kiedyś, że każdy pisarz stoi przed wyborem, czy opowiedzieć gwizadom o swoim pokoleniu, czy też swemu pokoleniu
o gwiazadach.
Taka mogłaby być definicja egzaltacji: egzaltacja to zapomnienie bólu
(trafne, zarazem smutne; pomyślcie o Waszych egzaltowanych koleżankach i kolegach - dla nich pojęcie "ból" nie istnieje).
(O reinkarnacji) Czy dusza nie nudziłaby się, żyjąc raz jeszcze, i jeszcze? I czytając te same powieści
po raz drugi, trzeci, czwarty...
(a co w wariancie wieczności? Tam dopiero czeka nas nuda).
(Cytując Simone Weil): "Piękno wiersza odpowiada dokładnie temu, czy i  jak nasza uwaga podczas pisania go orientowałaby się ku temu, co niewyrażalne".
(O sztuce, cytując Roberta Musila): "Nie tworzy ona niczego, co mogłoby przetrwać bez entuzjazmu" (myślę, że KAŻDA twórcza praca żąda entuzjazmu).
(Cytując opinię Hartmuta Langa o Pieśni o ziemi Mahlera): "Utwór ten jest B o g i e m". 
...do tej pory zdarza mi się, że w jesieni życia ogarnia mnie niepokój - czy jeszcze jestem pisarzem.
I kto to mógłby potwierdzić... 
Jeśli z kimś się przyjaźnić, to z malarzami
(zgadzam się w 100%, dodając: grafików, dizajnerów...).
Wydaje się, że Bóg nie czyta poezji
(na marginesie uwagi Josifa Brodskiego, że chrześcijaństwo byłoby subtelniejsze, gdyby Chrystus znał autorów rzymskich: Katullusa, Owidiusza; dawno nie czytałem tak przewrotnej uwagi).

Na koniec perełka, coś dla nieopanowanych internautów (AZ przytacza Karola Irzykowskiego): "Cóż nam po szczerości głupców?".

2012-11-03 - Koszutka, Mariacka i okolice 11. Kiedyś to ja byłem Ktoś

 

IKONKI_DOMKI.jpg Pani Zielińska, mama mojego kolegi, prężyła bawełniane firany. Już samo słowo „prężyła” budziło należyty respekt. Mały Zieliński, syn pani Zielińskiej, był w moich oczach osobą bardzo ważną – bez jego matki nie mielibyśmy przecież tak pięknych okien. Mieszkaliśmy na parterze i jakby to wyglądało, gdyby matka powiesiła firanki, zabrane wprost ze strychu, poskręcane i pozwijane, gdzie kratka nie była kratką, a geometrycznym dziwolągiem jakimś. Matka myła okna, prała zasłony i firany (robiła to raz w miesiącu) i posyłała mnie do pani Zielińskiej z tobołkiem, a potem po paru dniach po odbiór. Wdrapywałem się na ostatnie piętro, a ona prowadziła mnie do pokoju, gdzie leżały i stały ramy z gęsto powbijanymi wkoło gwoździkami i gdzie wszystko wracało na swoje miejsce. Dzięki tym ramom miała pani Z. swoje miejsce w szyku, miejsce w naszej społeczności, pozycję znaczącą. Co dobitnie okazywało się w Boże Ciało, gdy wszyscy prześcigali się strojeniu okien, budowaniu ołtarzyków z Panem Jezusem albo Panną Maryją, gdy jeden drugiemu patrzył w okna – które piękniejsze, które ładniej umajone.

Nie tylko z firanami chodziło się po okolicy.
Raz w tygodniu, w sobotę, mama robiła ciasto, wylepiała tym ciastem blachy i wysyłała mnie do piekarza. Każdej soboty tłumy malców, takich boroków jak ja, wędrowały tam i z powrotem – jak mrówki – między  naszymi domami a niskim budynkiem przy "Opcie", skąd żar buchał i gdzie rządził jegomość w białym fartuchu przysypanym mąką. Chodziło się po żur z buteleczką po śmietanie i jeszcze do magla, ale to już z matką - tam też było gorąco i za żadne skarby nie wolno było dotykać grubego kręcącego się wolno wału, z którego tylko chuda jak tyka pani maglowa albo jej gruba pomocnica potrafiły jednym zręcznym ruchem odczepić przyssane, przyklejone prześcieradło, ręcznik czy poszewkę. W maglu było miło i sennie, czas płynął powoli, dostrajając się do ruchu wału maglownicy, rozgrywały się po raz wtóry wszystkie osiedlowe historie, nicowały wszystkie zdarzenia. O tak, chodziło się, chodziło „za sprawami” – bo przecież jeszcze do sąsiadek „na pożyczki”, po sól, po cukier, po gumkę do weków, po kiszoną kapustę z beczki, bo my już nie kisimy, a „ta kupna jest dziś wyjątkowo wstrętna”, do sklepu po ćwiartkę masła czy parę kajzerek – i my, maluchy, byliśmy bardzo ważnymi osobistościami w naszych rodzinach. Bez nas zawaliłaby się ta misterna społeczna konstrukcja, no nie? 

(foto: internet)

 

2012-10-29 - ŚKP

IKONKI_!1.jpg IKONKI__1.jpg 29 października narodził się dla świata (taka hiperbola) Śląski Klub Profesorski. Było nieco pompiarsko, nadto profesorsko i wiekowo, i niestety kapkę nudno. Cóż, tak z oficjałkami bywa.
Po dowcipnym, skrzącym się cytatami wstępie Krzysztofa wykład otwierający wygłosił Jego Magnificencja Rektor, menedżer raczej niż myśliciel, który "Idee Uniwersytetu
w XXI wieku" potraktował zdecydowanie pragmatycznie, choć w tytule miał zapisane "teoria i praktyka". Było więc raczej o tym tutaj uniwersytecie u progu nowych czasów i sporo o - zaiste wielu, trudno ukryć - problemach szkolnictwa wyższego. Było o pani minister, o kolegach i koleżankach rektorach, nawet ładny passus o szansach ludzi niepełnosprawnych, ale moje pytanie o wpływ uniwersytetu na otoczenie sprowadził JMR do przedstawienia - niemałych, to prawda - aktywności uczelni w środowisku (Dusiołek?). Chapeau bas przed menedżerskimi talentami, osobistym wdziękiem i erudycją Profesora, chapeau bas, ja jednak chętnie posłuchałbym także dlaczego UNIWERSYTET jest -  być może jednym z niewielu - bastionów (czy to dobre słowo?) myśli i nowych oryginalnych idei. Cóż, może idee przyjdą, gdy okopiemy się solidnie i umocnimy szańce. Czy jednak nie zamkniemy im dostępu,
gdy szańce będą zbyt wysokie? 
Niech żywi nie tracą nadziei. Jeszcze będzie ferment, jeszcze będzie.

PS. Uśmiechałem się do siebie, gdy JMR z triumfem ogłaszał, że udało się w końcu zgromadzić
w jednym miejscu brać uczelnianą, by spotykając się i swobodnie dyskutując budowała transgraniczne przejścia. Tak, Krzysztofie, udało się. Nam.
 

 

2012-10-24 - Mariacka, Koszutka i okolice 10. Nie-Ślązak i nie-nie-Ślązak

Na kolejnym spotkaniu "koolinariuszy" (El Mexican - przyjemna nowa knajpka na Mariackiej) P. pyta nas (wie dobrze, że nasze rodziny nie są stąd), czy czujemy się Ślązakami, czy asymilacja przebiegła
u nas w sposób zupełny. Sam przyjechał do Katowic, gdy miał 7 lat, i od chwili zanurzenia w pyłowo-amoniakalnym powietrzu (był rok 1962) czuje pewną nieusuwalną idiosynkrazję. J. odpowiada, że co prawda jego rodzina ma kresowe korzenie, ale on sam wrósł już mocno w środowisko, w otoczenie (familia żony ma śląskie korzenie).

Zamyślam się. Ojca przyciągnął Śląsk na początku lat 50. ofertą pracy, mama zjechała w ślad za nim.
Oboje pochodzą z Małopolski, spod Miechowa (stary Miechów braci Bożogrobców leży na linii Kraków-Kielce). Pobrali się i wkrótce przyszedłem na świat. Kim zatem jestem? Jestem katowiczaninem, 
to pewne, choć porodówkę zaliczyłem w Bytomiu. Rodzice przywieźli noworodka do małego jednopokojowego mieszkania przy ulicy SDKPiL na Koszutce. Ale czy jestem Ślązakiem?
Żyję tutaj od ponad pół wieku, wśród tych ludzi, autochtonów, i ta ziemia, jej pokręcona, trudna historia, a także jej - zmieniająca się nieuchronnie wraz ze mną - współczesność są mi bliskie. 

Ale moja dusza często wędruje tam, pomiędzy czapelskie i przesławickie pagórki, na pszeniczno-makowe pola i jesienne rżyska, chowa się
w wapiennych jarach i leśnych wykrotach.
Kocham miasto, jego oddech, szum i dźwięk, ale nie mam miejskiego rodowodu i zawsze odczuwać będę tęsknotę za szerokim
i przestrzeniami, za horyzontem
z ciemną linią lasu, za jednym starym samotnym dębem, za letnim sennym wieczorem i zapachem wrześniowych ognisk, do których wrzucono dopiero co ukopane ziemniaki.

 Foto: Czaple Wlk. Tyle oto zostało ze świetnego kiedyś dworu  Popielów... (źródło: internet)

20121020_162103.jpg

 Czaple Wlk. Na tym pagórku urodziła się Mama. Domu (i śliwkowego sadu) nie ma od dawna.

Adam Zagajewski Lekkiej przesadzie pisze o sobie, dziecku ludzi wysiedlonych, i swoich snach
o pozostawionej za sobą - w przestrzeni i czasie - krainie. Moi rodzice nie zostali przesiedleni, sami, nieprzymuszeni opuścili rodzinne  strony. Mogli wracać, odwiedzać - rodziny, domy, groby. Ale utrata pozostaje utratą i moje sny także wędrują. Prowadzone - dyskretnie - za rękę przez wszystkie moje lektury, przez obrazy, filmy, muzyki, ten mój chyży statek, który port macierzysty ma jednak gdzieś tam, "w Polsce", wśród pól, łąk i lasów, a nie tu, "na Ślunsku", pośród hałd, familoków, kominów... Je ne sais quoi jest bardziej tam niż tu i nic na to nie poradzę.

 

« Pierwsza  < 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 >