2013-11-03 - Teresa i inni

Zjawia się nagle, ni stąd ni zowąd.
Z powietrza nagrzanego słońcem, które wpada przez otwarte okno,
może z żółtego piasku na drodze, może z szumu parkowych liści,
może z uśmiechu mężczyzny, który podaje jej rękę, 
albo ruchu ramion kobiety, która stoi tuż przed nim. 
Z myśli przeczytanej, usłyszanej, złapanej.

Przemożna potrzeba układania wierszy.
Zjawia się i bywa, że zostaje.
Czasem nieporadna i biedna, czasem błyszczy jak krople deszczu na szybie.
Taki błyszczący wiersz przesłała mi Teresa Niezgodzka, którą spotkałem znów w Dąbku, a która
MUSI pisać, malować, robić wazony z butelek i sznurka i jeszcze
tysiąc innych spraw 
ogarnąć, dotknąć chociaż, musnąć przynajmniej.
Jej wiersz "Szukaj" dedykuję wszystkim poetom dnia codziennego.
Z dnia codziennego.

Z takiej też potrzeby wszystkie szymborskie, poświatowskie, miłosze.
Z takiej, nie innej. 

SZUKAJ

szukasz mnie w ekologicznym edenie
jestem wschodzącym słońcem tylko otwórz o świcie oczy
w każdym promieniu mnie zoczysz
jestem rosą na trawie
dźwiękiem pląsem na zabawie
jeszcze buja się mój duch na hamaku
jestem piórkiem bociana i ziarnkiem maku
liściem spadającym z drzewa wiatrem co się zrywa i śpiewa
jabłuszkiem w twoich dłoniach które niesiesz dla konia
dalej mnie szukaj nie martw się wcale
tylko odsłoń niebieskie wertikale
zobaczysz - jestem muszką na okiennym parapecie
zamazanym obiciem w prawym oknie
pająkiem pajęczyną co za szybą moknie
może pilotem od fotela w sali gimnastycznej
w terapii kłębkiem wełny elastycznej
jarzębiną na niskopiennym drzewie
może obłokiem księżycem sama nie wiem
rzęsą na oku konia mgłą nad stawem
jagodzianką lodem od babci by było ciekawie
w alei grabowej ławeczką zieloną
po zajęciach z Piotrem koszulką spoconą
słuchawką którą pieścisz dzwoniąc do domu
kromką chleba ciemnego którą podajesz komuś
bitą śmietaną puszystego racucha
niewidzialną parą która z wazy bucha
flagą z liściem dębu która przed Dworkiem trzepoce
literką T ze scrabbli co w woreczku grzechocze

photo1.JPG

Powstaje jednak pytanie, co robić z różnymi "wierszami" (i "poetami", powiedzmy raczej: piszącymi swoje wiersze)? Moim zdaniem: oceniać, podpowiadać, uczyć. Wedle ich miary.
Primum: non nocere. Czuję, że Potrzeba jest ważniejsza od Rezultatu.

Teresie, Krystynie, Magdzie i jeszcze Jadzi, Marioli, Ewie, Karolinie, Sławkowi, Robertowi, Agnieszce, Staszkowi, Ani, Jackowi, Dorocie, innym - pozdrowienia. r.

2013-10-07 - Hit the road Jack


Pisane w Dąbku

Świat można oglądać z dwóch perspektyw. Z góry i z dołu, co poniekąd odpowiada dwóm perspektywom malarskim: zwykłej, zbieżnej i odwróconej, rozbieżnej. Kto zna malarstwo zachodnie
i wschodnie ikonopisanie wie, co mam na myśli. W odwróconym sposobie pokazywania przestrzeni rzeczy dalsze - paradoksalnie - jawią się nam jako większe. Jeśli więc oglądasz świat z dołu, siedząc, największe jest dla ciebie to, co najdalsze. A dlatego, że nieosiągalne. Dalekie lądy, bezkresne oceany rozłożyły się w ogromnej kuli, ty zaś znajdujesz się w jej punktowym centrum i od ciebie rozbiegają się wszystkie linie świata. „Z dołu” znaczy też „nieruchomo”, o ile zaniedbamy drobne życiowe fluktuacje, ową krzątaninę, chaotyczne termiczne ruchy Browna, które przecież nigdy nie wyprowadzą cię poza granice ciasnej, ograniczonej przestrzeni: mieszkania, domu, paru ulic, kilku skwerów, placów. Patrząc na świat z góry jesteś, jak pisze Olga Tokarczuk, „biegunem”, spoglądając z dołu stajesz się jego przeciwieństwem, „antybiegunem”. Coś jak biegun północy i jego alter ego, stojący na głowie biegun południowy. Historię naszej cywilizacji piszą co prawda jedni i drudzy, ale to ludzie drogi, znikające punkty są bohaterami tych czasów.

Ludzie w ruchu, czyli wędrowcy, wanderers, nomadzi, pielgrzymi, odkrywcy, kupcy w karawanach, wojownicy-najeźdźcy, szukający chleba i szukający złota, niespokojne dusze, okrążający glob zgodnie z jego obrotami i w przeciwnym kierunku. Synowie Lucy, Polinezyjczycy, Dorowie, rzymscy legioniści, zmierzający do Ziemi Obiecanej, hordy Dżyngis Chana, Marco Polo, Magellan i Kolumb, konkwistadorzy, pasażerowie Mayflower i dyliżansów, grenadierzy małego Kaprala, pędzący zaprzęgi do Klondike, Stanley i Livingstone (dr Livingstone, I presume?), Gagarin i Armstrong, Kerouac i Chatwin. Przenoszą dobre (i złe) geny, zanoszą idee, transportują zboże, jedwab, oliwę, złoto, whiskey, narkotyki.

Ci drudzy to ludy osiadłe, rolnicy, garncarze i tkacze, strażnicy rogatek i domowego ogniska, rozbitkowie, więźniowie i exulowie, którzy może by i chcieli, ale nie mogą i ci, którzy zwyczajnie nie mają za co, myśliciele, krążący po jednej agorze lub spacerujący jedną i tą samą ulicą, ludzie Księgi i innych ksiąg, z kolei ci, którzy mają innych, by za nich świat zdobywali i podziwiali, dalej chorzy i kaleki, jeszcze leniwi, znudzeni, wreszcie tacy, którym najlepiej jest właśnie tutaj, nigdzie indziej. Kreteńczycy, Owidiusz i Horacy, cenobita Antoni, Heloiza, rezydenci Zakazanego Miasta, królowa Izabela, Robinson Cruzoe, Żelazna Maska, Immanuel Kant, Marcel Proust, Stephen Hawking i Christopher Reeve.

Hit the road Jack and don't you come back
No more no more no more no more,
Hit the Road Jack and don't you come back no more.
What'd you say?
Hit the road Jack and don't you come back
No more no more no more no more,
Hit the road Jack and don't you come back no more.

„Zabieraj się Jack i nie wracaj”, mówi kobieta do mężczyzny; jest w tym rozczarowanie i gorycz i tak jest u Raya Charlesa. „Jack” jak Jack Kerouac, z pokolenia bitników, któremu dedykowany był utwór. Ale ja wolę zwyczajne, bez historii, histerii i podtekstów: „Ruszaj w drogę, Jack”. Bo żadne wezwanie tak nie wypycha za próg, żadne nie wygania na szlak jak to.  Hit the road smaga jak bicz, jest w nim zapowiedź trudów wędrowania, ale jest też obietnica przygody. Nie wracaj, a twoje życie to droga. Ludzie, o których czytamy na kartach podręczników historii, odkrywcy, podróżnicy, badacze, wszyscy mieli na imię Jack. Świat przecież pełny jest także takich, którzy mają na imię Henry albo John. Którzy cierpią na dromofobię, lekkiej lub ciężkiej postaci, albo po prostu - lubią albo muszą siedzieć w domu. Mają tu, na miejscu do załatwienia tysiąc spraw, mają rodzinę, lumbago, konto w banku, ciepłą kołdrę i miękką poduszkę. Historia o nich nie mówi. Gdy pytają: what'd you say? i odwracają się, odchodzą, nikt o nich książek już nie napisze. A jeśli napisze, będą to zupełnie inne książki.

Mędrzec nie musi wyruszać z domu, by zdobyć krainę zmyśli, odkrywca (jeżeli nie jest badaczem odległych galaktyk i nie tkwi pod kopułą teleskopu) nie może w domu pozostać, jeśli ma rozszerzyć swój i nasz horyzont. Świat w biegu, trzeba przyznać, jest bez wątpienia ciekawszy, barwniejszy niż ten pozbawiony ruchu. Wszyscy (lub prawie wszyscy) chcemy podróżować, oglądać, zaglądać, nasycać się nowymi obrazami, barwami, chłonąć nowe dźwięki, zapachy i smaki.  Ale jeśli inna jest twoja heimarmene? Jeśli Los przeznaczył ci zamkniętą, ciasną klatkę zamiast swobodnych, bezkresnych przestrzeni. Jak wtedy mierzysz się ze światem?

foto: net

  1 komentarz  | 
  • droga Jacka - Użytkownik: Stev, 2013-10-07 18:51:21
    zapraszam do wszelakich ZK i Ąśl....do swiata zamknietych szpitali...a poważnie...jam jest, który jest...ja kocham...jak ci z filmu "Kamienne niebo", poruszam się jak aktorka - św. pamięci - Zofia Książek-Bregułowa w spektaklu :"Podróz do zielonych cieni" - gdybym Ci nie rzekł - nie wiedziałbyś, iz nie widzi od czasów Powstania Warszawskiego, a deski Teatru Wyspiańskiego w Katowicach to długie deski i obszerne....malowałbym jak Renoire u schyłku zywota przywiazanymi do rąk pedzlami bo sił juz nie ma... czy jak syn pewnej pieknej Zuzanny Valadon i napalonego Hiszpana , któren za jabola... brał pocztówkę z widokiem Paryża i tworzył arcydzieła, a zwali go - Utrillo...we mnie jest moc i siła i mimo swych ułomnosci przykazanie mam jedno - zawsze pomagać, nigdy nie szkodzić ( z tego wyprowadzisz wszystko) i nie drażni mnie, iz nie ma zawsze... i nie ma - nigdy...ono jest we mnie jak to niebo gwiaździste, jest we mnie jak Twe słowa z celi w Dąbkach czy Dębkach....jest....bo Ty jesteś...dlatego sobie radze z ograniczeniami...

2013-09-23 - Mówiąc (i myśląc) metaforą

George Lakoff to wybitny przedstawiciel tzw. językoznawstwa kognitywistycznego, które rozwinięte zostało (poczynając od lat 70. ub. wieku) w opozycji do tradycji transformacyjno-generatywnej Noama Chomsky'ego et cons. Któż o Chomskim nie słyszał? Według starego mistrza język można wydedukować (opisać go w sposób ZUPEŁNY) stosując pewne przepisy, schematy, matematyczne algorytmy. Oznacza to, z grubego grubsza, że wszystkie poprawne zdania w danym języku można wyprowadzić ("wygenerować") przy zastosowaniu słownika, gdzie owym algorytmem jest gramatyka (zespół reguł).

Okazało się wszakże, że język wymyślony przez Chomsky'ego i ludzi z jego szkoły jest tworem ubogim, kalekim, odległym od rzeczywistego tak jak nasze Słońce od centrum Galaktyki (wybaczcie tę METAFORĘ). Fakt faktem, język teorii standardowej nie opisywał, bo opisać nie mógł, takich na przykład zjawisk jak właśnie metafora. Chomsky tak naprawdę zajmował się językiem "bazowym", idealnym, w którym nie było miejsca na dziwadła, jak metafora, metonimia, nie było miejsca na wszelkie wynaturzenia języka, odstępstwa, a które są tak naprawdę jego immantentną częścią. One są tym językiem także, a może są nim przede wszystkim.

Czym jest metafora i dlaczego uwaga Lakoffa i innych skupiła się właśnie na owym językowym konstrukcie?
Wyjaśnienie jest proste i wynika z istoty naszego umysłu, jego możliwości i fukcjonowania,
a właściwie jego ograniczeń. Co takiego dzieje się w ludzkim pojmowaniu świata? Umiemy przyswoić sobie i opisać (jako tako) otaczającą nas rzeczywistość (stół stoi, auto jedzie, pies szczeka), nie umiemy jednak tak łatwo opisać świata idei, wyobrażeń. Bo czymże jest np. CZAS, jak zakomunikować, jak przekazać drugiemu człowiekowi pewne jego aspekty, cechy, wartości? Wprowadzamy więc metaforę CZAS TO PIENIĄDZ (RZECZ WARTOŚCIOWA) i mówimy naszemu przyjacielowi:
"I znów zmarnowałem tyle drogocennego czasu". Albo "Zaoszczędziłem tę godzinę i mogę oddać się błogiemu nieróbstwu". 
Możemy też użyć innego ważnego metaforycznego schematu CZAS TO PODRÓŻ i napisać przyjaciółce:
"W tym czasie tyle się wydarzyło" albo: "Upłynęła godzina i on nadal mnie nie pocałował" lub zastanowić się eschatologicznie: "U kresu czasu wszystkich czeka to samo".

Co więc robimy? Sięgamy do naszego DOŚWIADCZENIA, do otaczającego nas świata, do gestaltów i stamtąd bierzemy pojecia, stamtąd "wyjmujemy" nasz język. Z doświadczenia, nie z matematycznego algorytmu zastosowanego do zbioru elementów (słów) powstaje język. 
Pojawia się tu pojęcie psychologiczno-antropologiczne "gestalt", to jest Zespół Doświadczeń, jaki jawi się naszemu umysłowi. Postrzegmy bowiem rzeczywistość w formie pewnych całościowych wglądów, nie zaś jako sumę rozłącznych cząstek-zdarzeń.

Niektóre metafory są takim przełożeniem gestaltów na strukturę języka. Okazało się, że myślimy metaforycznie, że metafora nie jest zwykłym ozdobnikiem języka, lecz jego istotą i to ona (w różnych odmianach i postaciach) kształuje go.
"Powiedz mi swoje metafory, a powiem ci, kim jesteś". Nieprawda? Prawda.
Wzmiankowana formuła CZAS TO PIENIĄDZ jest metaforą świata Zachodu, ale na szczęście niektórzy ludzie Wschodu jeszcze opierają się takiemu merkantylnemu ujęciu.
UMYSŁ TO MASZYNA. "Musisz wciąż szlifować swój umysł". "Coś się panu dziś umysł zacina...". "Pani umysł nie funkcjonuje jak należy". Tak pomyśli i powie TECHNOKRATA.
A HUMANISTA, ten który umysł ludzki szanuje, dla ktorego UMYSŁ TO RZECZ KRUCHA I CENNĄ, pomyśli i powie: "Czuję się zdruzgotany", "Ona ma bardzo kruchą psychikę".

O tym wszystkim można przeczytać w klasycznej pracy George'a Lakoffa i Marka Johsona Metafory
w naszym życiu,
 w tłumaczeniu i ze wstępem Tomasza Krzeszowskiego, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2010 (oryginalna praca wyszła w roku 1980). 

IKONKI_!1.jpg Więcej Lakoffa: Kobiety, ogień i rzeczy niebezpieczneNie myśl o słoniu (dostępne po polsku).

Cassirer twierdził, że metafora to wyraz naszego doświadczenia. Wypada się z nim zgodzić.

Ten wpis na moim blogu toczył się na poziom emocjonalny, ale udało mi się wynieść go z powrotem na poziom racjonalny
To przykład wykorzystania (ontologicznej) metafory RACJONALNY TO GÓRA, EMOCJONALNY TO DÓŁ. Tak właśnie to działa (wszystkie przykłady za panami GL oraz MJ).

Kognitywizm

Konio co?

(ściągnięte z Fejsa Ani Leks).  

2013-09-15 - Koszutka, Mariacka i okolice 17. "Monopoly"

IKONKI_DOMKI.jpg

Magnetofon szpulowy i gramofon na płyty analogowe, zwany popularnie „adapterem”, nie były dane memu dzieciństwu i mojej młodości. Ktoś inny miał srebrno-szary, wielgachny magnetofon „Grundig”, cud techniki, z pokrętłem, którego upojny trzask na prywatkach (w prawo-w-lewo-w-prawo-w-lewo: w-przód-w-tył-w-przód-w-tył) jeszcze do dziś mam w uszach, ktoś inny – adapter z długim złocistym połyskliwym ramieniem i ciężką wirującą tarczą („Im cięższa tym lepsza. Ty, puść lepiej Jimmy’ego, mamy już dość Breakoutów”). Do innych należały też wranglery i oryginalne kurtki z szaberplacu. Inność zasadzała się w posiadaniu samochodu moskwicz, samochodu octavia, potem dużego fiata w kolorze yellow bahama, jednego, jedynego na podwórku; skórzanej piłki do nogi w sześciokąty, „bezszwowej”; zakrzywionego u końca kija hokejowego, zwanego pieszczotliwie „kryką” (cud, gdy kij taki pochodził z fabryki Smolenia, który „kije do samej Kanady wysyła”) i masywnych czarnych łyżew z czerwonym paskiem – „hokejówek”; radzieckiego radia na baterie, „jedynego, kurczę, takiego na całej plaży”; kolorowego telewizora marki „Sony” z ultranowoczesnymi  s e n s o r a m i  zamiast przycisków; gry planszowej „Monopoly” – trefnej zabawy rodem z piekła, z samego jądra ciemności; roweru wyścigowego marki „Huragan” ze szprychami tak cienkimi, że aż dech zapierało i czterema, czterema! przerzutkami; rakietki ping-pongowej „Stiga” z „profesjonalną, brachu, okładziną”.

Rowerek na trzech kółkach, a potem damka po ciotce, który „wyglądałby jak nowy, gdyby go pomalować”; zielone nartki do zjeżdżania ze stoku za kinem; miecz samurajski od ojca, co miał być wielką halabardą, a był niestety t y l k o  mieczem; mała, skromna kolekcja ołowianych żołnierzyków wymienianych z Piotrkiem (synem inżyniera Sz.) w czasie sennych niedzielnych popołudniowych wizyt towarzyskich; mała, niewymiarowa piłka z paskudnym szwem, który ranił nogę, gdy się niedobrze kopnęło, ale grało się nią całkiem, całkiem...; moje własne, domowe „Monopoly” z domkami i hotelami wyciętymi z tektury, kartkami: „szanse” i „więzienie”, ulicą Bond i ulicą Oxford; piękny francuski zegarek na I Komunię po babci, „z dwunastoma kamieniami”, który chodził żwawo jeszcze przez następne dziesięć lat; mały fiat ojca, w kolorze zgaszonej czerwieni, któremu przyglądałem się po całych dniach („do stu, nawet więcej, naprawdę”); magnetofon „Thomson”, co często się psuł, zacinał, charczał i warczał, ale na którym nagrywałem z radia Luksemburg Janis, Zeppelinów i Purpli; pierwsze spodnie „Levis”, true denim-blue, już na studiach, potem nawet „Lee” – beżowe, boskie, z cekinami, nie jakieś tam rifle-wycirusy; telewizor „Jowisz”, a w nim „Studio 2” w kolorach jak żywych, i Hopfer, i Walter, i Olimpiada; rakieta tenisowa „Dunhill” za własne, mozolnie zarobione pieniądze, drewniana, nie żadna tam aluminiowa; radio na biurku „Jubilat” z „Muzyczną pocztą UKF” (nareszcie), to biurko – jugosłowiańskie z tajną skrytką na papierosy „Benson” i „Lord”.

Świat rzeczy, przedmiotów. Własny świat, niczyj inny, mój.
Czasem szary, przymglony, siermiężny, ale mój. 

2013-09-08 - Lenz w Taizé

Nun will der Lenz uns grüßen
Von Mittag weht es lau.
An allen Bächlein sprießen,
die Blumen gelb und blau.
D'raus wob die braune Heide
sich ein Gewand gar fein
un lädt im Festtagskleide
zum Maientanze ein.

Lenz jest bardzo starym określeniem przedwiośnia.
A to jest dawna ludowa piosenka o przedwiośniu,
którą mi zaśpiewały w Taiz
é Bianca i Elisabeth...

W sierpniu pognało mnie do Taizé, do Francji. Po 20 latach.
Przedwiośnie zdarza się także w sierpniu.

20130827_120916.jpg20130828_142136.jpgDSCF7548.JPG

20130829_1415511.jpg20130830_220418.jpg20130831_210903.jpg

Założona przed 75 laty przez ewagelickiego duchownego br. Rogera (Roger Louis Schütz-Marsauche) wspólnota skupia obecnie stu braci i jest ośrodkiem ekumenicznym, w którym przez cały rok spotykają się młodzi (i trochę starsi także) ludzie różnych wyznań. W miesiącach wakacyjnych T. gości na raz od 2 do 4 tysięcy pielgrzymów (pobyty tygodniowe są regułą). To magiczne i dziwne miejsce. Są modlitwy, śpiewy, ale jest i czas na wino, kawę, francuskie naleśniki. I rozmowy, rozmowy.
W przyszłym roku rocznice: założenia zgromadzenia, urodzin i tragicznej śmierci brata Rogera.  
Raz w roku w różnych europejskich miastach organizowane są spotkania młodych pod duchowym patronatem T. - w tym roku czeka Strasbourg. 

Nada te turbe....
http://www.youtube.com/watch?v=go1-BoDD7CI

  2 komentarze  | 
« Pierwsza  < 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 >  Ostatnia »