2014-12-18 - Baśnie z dwóch tysięcy i jednej nocy

W nowym zbiorze opowiadań pt. Chimera (Forma, Szczecin 2014) pomieściłem opowieści, które już były publikowane i kilka zupełnie nowych. "Piąta księga" pisze się na wyspie Rodos, w czasach panowania w Egipcie Ptolemeusza Euergetesa (mniej więcej 250 p.n.e.) i trochę później, za cesarza Domicjana, a jeszcze ok. roku 1960 oraz w czasach całkiem współczesnych. Ma formę listów, a pretekstem ich powstawania jest sławna wyprawa Argonautów po złote runo i epos Apolloniosa Argonautika. Z kolei "Wieża" opowiada o zburzeniu i odbudowie wieży Babel (wiemy z Biblii, jak to się skończyło...). Rzecz o zdradzie i wierności. W Międzyrzeczu, ale może i gdzie indziej? 

Zapraszam do lektury całego tomu. Myślę, że jest w nim to, co naprawdę kocham: dawne, pradawne czasy, magiczność świata (bo ona przecież jest) i jego zagadkowość; są tam baśniowe krainy, ale też zwyczajny, prozaiczny real. Pisałem te opowiadania
od 2008 roku. 

m.in. na: http://www.wforma.eu/chimera.html
 

A na nadchodzące Święta i Nowy Rok - dużo, dużo dobrego. rl

2014-12-05 - Nauczycielom buddyjskim do (trój) koszyka

Tematy religijne przezornie w tym blogu omijam. Raz tylko pisałem
o zabawnych perypetiach (kościoła?) Latającego Potwora Spaghetti, ale jednak trudno to uznać za temat stricte religijny. 
Wiara jest absolutnie prywatną sprawą każdego, choć czasem ktoś nas próbuje przemocą nawracać, pouczać, komentować nasze praktyki, poglądy. Jeśli jednak w naszej religijnej codzienności nikomu ani niczemu nie szkodzimy - niech nas zostawią w spokoju. I niech tak będzie na wiek wieków, amen, om.
 

Wybaczcie więc tych parę uwag, ale dotyczą one innej niż sama wiara materii, choć traktują o pewnej religii (słowo może niezbyt adekwatne). Od wielu lat jestem  k i b i c e m  buddyzmu. Duchowość, odmienność kulturowa, przyjazne, pacyfistyczne nastawienie do świata i ludzi, pewna egzotyka.Nie trzeba być wyznawcą, można być sympatykiem. Wolę być sympatykiem buddyzmu, niż przyjacielem... (pomińmy). Lektury, filmy, rozmowy. Kiedyś częściej niż teraz, choć obecnie są, powiedzmy: strukturalne motywacje.Jakieś przemyślenia, jakieś zatrzymania, wejrzenia. Zdarza mi też słuchać popularnych wykładów, prezentujących idee buddyzmu. I o tych wykładach chcę tu napisać kilka słów. Pewne religie (nie wszystkie, judaizm na przykład nie) zakładają jakąś formę ewangelizacji, chodzenia ze światłem do Ludu Bożego, do potencjanych wyznawów, do zagubionych a jeszcze nieodnalezionych owieczek. Jest też w organizowaniu takich powszechnie dostępnych religijnych lekcji pragnienie rozsiewania niezafałszowanych informacji (by jacyś Cejrowscy nie pletli bzdur np. o demonach), tworzenia dobrej aury wokół kapłanów, mistrzów, nauczycieli, guru, a także samych wyznawców, akolitów; realizuje się wówczas oczywista potrzeba przybliżania myśli i praktyk, samego kościoła (zgromadzenia, szkoły, drogi itd.). 

Cóż jednak począć, jeśli akurat buddyjscy nauczyciele na KAŻDYM popularnym wykładzie mówią zawsze to samo i tak samo. Że Gautama, że urodził się, wiódł wygodne życie, wtem zobaczył, uciekł, błąkał się, szukał, doznał oświecenia, nauczał. Że Rzeczywistość przysłonięta mgłą iluzji, zatem Nieprawdziwa, Zwodnicza, że tylko Umysł i spojrzenie w siebie, że trzy Główne Przeszkody, i że trzy Wielkie Drogi, z kórych raczej tylko ta jedna ma szansę trafić do współczesnego człowieka Zachodu, że Ośmioraka Ścieżka (brzmi ładnie, ciekawie). Że pustka jest formą, a forma jest pustką (cokolwiek by to zaczyło, a dla większości słuchających po raz pierwszy nie znaczy nic naprawdę, bo jest bardzo głęboką Tajemnicą). I płyną słowa Buddy jak żaglowiec na spokojnym morzu, i wiatr lediwe, ledwie, i skał ani mielizn nie widać. A, potem B, potem oczywiście C, D, E... Że E nie wynika wprost z D, a D nieoczywiście z C - to nie obchodzi Mistrza; a przecież, Nauczycielu - wypływa, wynika, ale nie w taki JEDNOZNACZNY sposób). Nic nie jest proste, bo gdyby proste było - wszyscy byśmy w jednym siedzieli garnku.
Ja wiem, że na takich wykładach ni miejsce, ni czas na pogłębioną reFleksję, że 60% widowni po raz pierwszy słucha o Mai, o buddach, bodhisattwach. I że samym rozumem nikt jeszcze nie zgłębił istoty wiary.
Ale, na Boga lub na Absolut, róbcie czasem ten ważny krok drugi. 
Najważniejszy jest ów krok pierwszy (jako rzecze chiński mędrzec), ale kiedyś chciałbym postawić  tę moją drugą nogę.

RL

 

2014-11-23 - Ay, Carmela

Raz lipcową nocą ciemną — bum bara, bum bara, bum bara ba /bis
nasza armia przeszła Ebro, aj Karmela, aj Karmela. /bis
Popłynęliśmy łodziami — bum bara, bum bara, bum bara ba /bis

mosty nam zbombardowali, aj Karmela, aj Karmela. /bis
Messerschmitty wytropiły...
itd.


Wielu z nas pamięta tę piosenkę, śpiewaną na obozach harcerskich i studenckich rajdach. Intrygowała mnie wtedy, przed laty, ale nie bardzo chciało mi sprawdzać, kim była owa Karmela (Carmela) i o jakim zdarzeniu mowa. Z czasów II wojny, a może hiszpańskiej wojny domowej? Tak, raczej to drugie. Ebro to rzeka w Hiszpanii. Ale znów te niemieckie samoloty...
Wojna, o której kiedyś mówiono półgębkiem, uczono niewiele, wspominano niechętnie, acz z pewnym szacunkiem, bo "Guernica" Picassa, bo antyfaszyści, albo z rozgoryczeniem pomieszanym ze wstrętem, bo Franco. Faszysta, a wciąż, w tajemny jakby sposób - jak Salazar w sąsiedniej Portugalii - rządzący Hiszpanią.
I był jeszcze film, z 
Ingrid Berman i Gary Cooperem. I silne wzruszenie, gdy ranny Americano żegna młodziutką Marię i zostaje z karabinem maszynowym, by powstrzymać, choć na krótką chwilę, pościg za zamachowcami. "Dlatego nigdy nie pytaj, komu bije dzwon, bije on tobie". 
Był także "Klub hiszpański" na Koszutce, gdzie nas, malców, prowadzono na zajęcia z rytmiki i plastyki. Ktoś wie o nim coś więcej? Musiał być miejscem spotkań powojennch imigrantów. Była też Dolores, szkolna koleżanka, z długim pięknym warkoczem, równie ciekawiącym, jak to jej imię. "Dolores" znaczy 'ból', 'cierpienie'.

To były rozbłyski zza chmur. 

Są w naszym życiu pozornie nieistotne sprawy, które uwierają nas jak drobny kamyk w bucie. Idziesz przez świat, coś robisz, czym się zajmujesz, lata lecą, a ten kamyk wciąż tam tkwi. Zapominasz o nim, a on czasami (gdy coś wpadnie ci w oko lub ucho) przypomia o sobie. 
Tak mnie przez lata uwierała w palec u nogi wojna domowa w Hiszpanii. 
Wreszcie ukręciłem łeb hydrze. Ale nie poszedłem drogą wydawałoby się: prostą i logiczną, nie przeczytałem setek stron opracowań. Nie - obejrzałem parę filmów i przeczytałem nieco literatury. Czyż nie pisał Arystoteles: 
Dlatego też poezja jest bardziej filozoficzna i poważna niż historia, poezja wyraża przecież to, co ogólne, historia natomiast to, co jednostkowe.
Gdyby ktoś chciał pójść moją drogą i poprzez sztukę zrozumieć historię, do zobaczenia są takie filmy:
Ay, Carmela, reż. Carlos Saura. O wojennych, tragicznych losach dwójki komediantów, artystów kabaretowych
Ziemia i wolność,  reż. Ken Loach, film oparty luźno na Chwale Katalonii George'a Orwella (który swą książkę napisał jeszcze w czasie trwania wojny; wojny, która była dla pisarza wrotami do zrozumienia sowieckiego systemu i komunistycznego pomysłu na świat. Potem przyszły Folwark zwierzęcy Rok 1984. Film jednak przeciętny.
Anarchistki, reż. Vicente Aranda, o kobietach w formacjach milicji (oddziały wojskowe, wbrew nazwie); anarchiści (czyt.: zwolennicy pełnego samorządu i absolutnej wolności osobistej) jako pierwsi ruszyli do obrony Republiki po puczu Franco, potem pierwsi zostali zmasakrowani - przez swoich, przez stalinistów. Obraz polecam szczerze.
Komu bije dzwonwiadomo, wg Hemingwaya, uczestnika walk
Gdy budzą się demony, film m.in. o Josemarii Escrivii, twórcy Opus Dei, w reż. Rolanda Joffé (reżysera Pól śmierci, Misji),
wreszcie:
Kręgosłup diabła, a przede wszystkim Labirynt fauna Guillermo del Toro. Labirynt fauna dzieje się parę lat po wojnie domowej i opowiada o zmaganiach partyzantki porepublikańskiej z reżimem Franco. Film znakomity, na pewno go znacie.

Kto by chciał poznać opinie drugiej (frankistowskiej strony), temu można polecić Mity wojny domowejautor Pio Moa. Są też dostępne wspomnienia Polaka, żołnierza walczącego po stronie gen. Franco, ale nie pamiętam tytułu.
Artyści, jak widać, po stronie Republiki.

Nie będę pisał tu* o hiszpańskiej wojnie domowej, o przyczynach, przebiegu, roli (paskudnej) komunistów (stalinistów), którzy przejęli stery w rządzie Republiki, 
o przemocy i okrucieństwach obu stron konfliktu, o pomocy z Meksyku i ZSRR (stamtąd za hiszpańskie złoto), wsparciu hitlerowskich Niemiec (legion Condor) i Włoch, o udziale w działaniach wojennych intelektualistów, artystów z całej Europy i Ameryki (był tam nawet W.H. Auden i napisał potem słynny wiersz Hiszpania. Ciekawe, czym się w okopie przykrywał do snu?), o Brygadach Międzynarodowych. Może ktoś powiedzieć (częste są takie opinie), że ludzie ci dali się wciągnąć w niesłuszną, przegraną z samej definicji sprawę. Jeśli ktoś myśli w barwach czarno-bialych, temu dedykuję slowa Orwella, który pisze, że dla niego i jemu podobych NIE BYŁO innej opcji poza wyjazdem do Hiszpanii i zaciągnięciem się do formacji Republilki. Faszyzm w roku 1936 świecił triumfy i parł do przodu niepowstrzymany; ktoś musiał się przeciwstawić, choć cena była wysoka. 
A że niewiele to dało, dowodzi tylko tragiczności Losu.
1 września 1939, w dniu wybuchu Większej wojny, zapisał W.H. Auden:
"Gdy gasną sprytne nadzieje 
Podłej, kłamliwej dekady"...
(tłum. St. Baranczak)


I na koniec refleksja, czyjaś myśl, nad którą może warto się zastanowić: Kto nie miał za młodu lewicowych poglądów, ten na starość będzie kreaturą. Jakoś tak (uwaga: lewicowy nie znaczy komunistyczny).

PS
W jakiś sposób Hiszpanie z tą wielką narodową traumą sobie radzą. I tyle post scriptum.

Marina_Ginesta.jpg

na fotografii Marina Ginesta,
Francuzka, bojowniczka republikańska,

jedna z ikon wojny domowej;
zmarła w tym roku (2014), w wieku 95 lat

------------------------
* Krótko tylko: Od 1931 roku Hiszpania była republiką. W 1936 r. do władzy doszedł Front Ludowy. Latem tego roku armia pod wodzą gen. Franco dokonała puczu, opanowując hiszpańskie wówczas Maroko i część północną kraju. Wojna ze zmiennymi kolejami toczyła się do roku 1939. Gniazdem oporu republikanów była Katalonia - niech was nie dziwią ostatnie plebiscyty. Hiszpania na powrót stala się monarchią, a reżim frankistowski rządził aż do końca lat 70. Uważa się, że wojna domowa w Hiszpanii była wstępem do II wojny światowej. Tylko w czasie samej wojny zginęło ok. 100 tys. walczących na polu bitwy i do 250 tys. osób cywilnych. Już później reżim zamordował kolejne tysiące ludzi. Ogromną daninę krwi złożył kler i zakonnice, zakonnicy katoliccy (do 7000 osób), ale też wielka była nienawiść części Hiszpanów do Kościoła katolickiego, podtrzymującego przez lata trwanie starego, złego przecież porządku.

2014-11-02 - Koszutka, Mariacka i okolice 21. Ojciec A.D. 1960 albo Zaduszki

Zdzisław Lenc (1927-1991), w rodzinie mówiono "Dzidek". Niewysoki, szczupły, z dużym mięsistym nosem (po matce Eleonorze), jednak nie na tyle mięsistym, bym mógł się doszukiwać pokrewieństw. ;) Na codziennych wieczornych spacerach nie chodził, a przechadzał się, zawsze z rękami założonymi do tylu (spacerując, nie palił, poza tym, niestety dużo, za dużo. Dukaty, MDM-y, Giewonty - to zarazem moje pierwsze papierosy). Czasem go widzę na ulicy, jak idzie powoli, pochylony; nie, to nie on.
Poza papierosami bardzo uważał kawę, taką, jakiej bym się teraz nie napił - parzoną, lurowatą; fusy jeszcze potem zalewał wrzątkiem (już tylko 1/3 szklanki). 

Ojciec - jak wszyscy eleganccy faceci w tamtych czasach - nosił kapelusz, jeden z nich szczególnie szykowny; tata wyglądał w nim jak nie przymierzając Humphrey Bogart. Nasunięty na czoło, miękki filcowy kapelusz typu stetson, z modelowanymi górami i dolinami i sztywnym, leciutko wygiętym rondem, zadawał szyku i wprowadzał jakąś tajemniczość. Jakie sekrety skrywają teraz bawełniane i polarowe czapki? Było kilka kapeluszy - leżały dumne, wysoko na półce w szafie. Problem był zimą, bo kapelusznikom marzły uszy, ale na to był sposób - ojciec wkładał nauszniki, które mama robiła na drutach – z grubej szarej albo rdzawobrązowej wełny, pod kolor. Na lato była jasna panama, z płaskim denkiem i dużym rondem. Obowiązki zawodowe zagnały ojca pod koniec lat 50. w azjatyckie klimaty - na dużym czarno-białym zdjęciu stoi pod palmami, w szortach po kolana, bawełnianej bluzie z dużymi nakładanymi kieszeniami, wypuszczonej na pasek, i w tej zabójczej panamie, pali papierosa i wykrzywia się znudzony do fotografa. 

Materac łóżka wgnieciony był w miejscu, w którym ojciec leżał, słuchając do późna radia. Było tam też zagłębienie po jego lewej, wystawianej zawsze „dla ochłody” nodze. Tu mówi Londyy...”, „Nadajemy audycję Radia Wolnaa...”, „Głos Amee... z Waszyngtoo...”. Radio trzeszczało, huczało i mrugało do niego porozumiewawczo zielonym magicznym okiem, a on lekko przechylony, z lewą ręką pod głową, prawą trzymał czujnie na kole sterowym, i w ten sposób prowadził okręt pewnie do celu, do portu. 

W kredensie na froncie, jak generał, stała Wielka-Szklanka-Ojca. Szklanka, właściwie szklanica z grubego szkła na poranne, zwyczajowe mleko. Nie kakao, nie kawę, choćby i zbożową z cykorią, nie bawarkę-angielkę. Mleko. Nienawidzę mleka, ciepłego, tłustego, z małym wszędobylskim kożuszkiem, jakie rankiem zwykł pić mój ojciec. Zimą i latem. 

Wirnikowa pralka buczała, huczała, kołysała się, podrygiwała, wirnik kręcił się, mozolnie, uczciwie zarabiając na swe utrzymanie, ojciec albo matka co chwilę odkręcali firankę, koc lub prześcieradło (frajda była zanurzyć rękę w takim wirze i próbować go zatrzymać). Pralka wypluwała mydliny, broniąc się, walcząc - kaszląc, charcząc, kichając, a oni - twardziele, John i Jane - znów nalewali wodę, płukali, wyżymali, wyjmowali, znowu płukali, teraz w wannie, zanosili na strych i tak przez cały fajny wieczór. Pościel mama gotowała w wielkim ocynkowanym garncu, mieszając co jakiś czas wodę – „żeby się zupa nie przypaliła”. Bardziej zabrudzone rzeczy i kołnierzyki koszul ojca tarła pochylona nad wanną, a ja zastanawiałem się, czy rzeczywiście da się grać muzykę na czymś takim. Bąk, wiercipięta, dzielnie im w tym wszystkim pomagałem – o! beze mnie nie szłoby wszystko tak łatwo. Teraz, po latach, wrzucam kłąb prania do małej zgrabnej „Włoszki”, przekręcam kółko, coś naciskam i wychodzę z domu. Czy na tamtym strychu wciąż mieszkają gołębie?… 

Błyski z przeszłości. Oświetlają nas od środka.

2014-10-04 - Tradycja przekładu i zakręty edycji

IKONKI_!1.jpg

Wnoszę, aby wrócić do dobrej tradycji przekładania na język polski obcojęzycznych imion
(vide: Jan Jakub Rousseau, Honoriusz Balzac, Julian Sorel).
W tej konwencji agent 007 przedstawiać się będzie (w filmowych subtitles): "Bond, Jakub Bond".
Ładniej, prawda?

Ta głęboka myśl przyszła mi do głowy w czasie lektury fascynującej (różne rzeczy nas kręcą...) książki Edycja tekstów Adama Wolańskiego (PWN, Warszawa 2008). 
Doczytałem z niej na przykład, że prawidłowa transkrypcja na język polski nazwiska Osama Bin Laden to Usama Ibn Ladin (ta rozpowszechniona to wersja angielska), nazwisko Jan Nowak-Jeziorański powstało z unikalnego połączenia pseudonimu "Jan Nowak" i nazwiska (Zdzisław Antoni Jeziorański), zaś Islandczyk Halldor Jacobson powołany drugi raz w tekście może być prezentowany imieniem (Halldor), a broń Boże samym nazwiskiem (Jacobson; to tzw. patronimikum). 
Gdy zerkniemy do ulubionej Wikipedii, zauważymy, że daty śmierci Szekspira i Cervantesa są takie same (23 kwietnia 1616 roku), a przecież Szekspir żył o 10 dni dłużej niż imć Cervantes! Przyczyna tkwi w... kalendarzu (Anglicy używali jeszcze juliańskiego [wiadomo, konserwa], a Hiszpanie już gregoriańskiego - "nowego stylu"). Warto wiedzieć, gdy się pisze o obu mistrzach. Elżbieta II zmarła 24 marca 1602 czy 1603 roku? To dopiero ambaras. Takie i inne uwagi, a zarazem przestrogi znajdziemy u pana Wolańskiego.

Język, a  wraz z nim edycja tekstów rozwijają się. Pisząc o tytułach czasopism Wolański (w 2008 r.; czekam na dostarczenie wydania z 2013 r.) wskazuje, że w tytule pisma, w którym drugi człon się nie odmienia ("Mówią wieki") - należy pisać go z małej litery. Maciej Malinowski (pozdrawiam) w "Obcym języku polskim" wskazuje jednak na konieczność zmiany chaotycznej jego zdaniem praktyki i potrzebę ujednolicenia pisowni, tak by wszystkie słowa tytułów czasopism (poza przyimkami i spójnikami) pisać z dużej litery. Rada Języka Polskiego podobno to akceptuje. A zatem "Mówią Wieki"?

Czym więc jest edycja tekstu? Na pewno nie wyłącznie postawieniem przecinka we właściwym miejscu...
Wasz B. Chrobry

PS
Ile lat upłynęło os śmierci Juliusza Cezara (44 r. p.n.e) do wybuchu Wezuwiusza i zniszczenia Pompejów (79 r. n.e.)?
123? 122? Inny pomysł?

« Pierwsza  < 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 >  Ostatnia »