2012-10-21 - Konfrontacje

20121020_160919.jpg

W czas Wszystkich Świętych zdarza się nam odwiedzić miejsca, w których nie byliśmy od lat. Tak i ja trafiłem
w sobotnie słoneczne, październikowe popołudnie pod starą kuźnię dziadka Jana Lenca, którą potem przejął jego syn,
a mój stryj, Leopold (zwany Polkiem). Kużnię tę opisałem kiedyś w opowiadaniu "Portret Tomasza Listera" tak:

Przesławice ciągnęły się wzdłuż wąskiego cienistego gościńca, po jego prawej stronie – patrząc od Czapel – płynęła senna, mulista Szrenica, obrośnięta łozami i szarymi olchami, po lewej, na zachodniej łagodnej skarpie rozłożyły się domy, poukrywane wśród starych jabłoni, grusz i śliw. Dom z szarej cegły, nieotynkowany, zbudowany tuż po wojnie był nasunięty na stojącą tuż przy drodze kuźnię. Dziadek [...] był znanym w okolicy kowalem i fach przekazał synowi Polkowi, bratu Dzidka. Stryj odziedziczył wszystko: dom, kuźnię i parę hektarów, a jego dwaj bracia wyjechali do Krakowa i na Śląsk szukać swego szczęścia w mieście. „Majorat”, śmiał się ojciec. „Całkiem rozsądnie”. 

Kuźnia ciekawiła Janka [bohater opowiadania - rl], od kiedy jako mały chłopiec przyjeżdżał tu na wakacje z matką albo ojcem. Lubił przyglądać się – rzecz jasna z bezpiecznej odległości – jak dziadek lub stryj wyciągają z paleniska żarzącą się sztabę, z której wyczarują za chwilę fragment żeliwnej bramy, ogrodzenia, a może nowy nóż pługa czy brony, zanurzają  t o  c o ś   w wiadrze z zimną wodą,
a  t o  c o ś  syczy i broni się rozpaczliwie, i całe pomieszczenie spowija mleczna, gęsta para. Przychodzili do kuźni chłopi z okolicy podkuć konia, wtedy dziadek wyciągał obcęgami stare ćwieki, wyrzucał startą podkowę i przybijał nową. I choć zwierzę obojętnie skubało trawę – chłopiec zawsze zastanawiał się, czy to bardzo boli i czy koń jest rzeczywiście taki dzielny. Zapach kuźni, półmrok, osmalone pniaki, wiszące na ścianach kleszcze, obcęgi, młoty, młotki, łańcuchy przywodziły na myśl miejsce tortur i kaźni...

Duża kuźnia okazała się niewielką szopą, teraz opuszczoną, zarosłą łopianem i pokrzywami, zamkniętą na przerdzewiałą kłódkę. Nikt tu już koni nie podkuwa, nikt prostuje lemieszy, nie kuje bram. Odeszło, przeminęło i jest tylko w mej zanikającej i płatającej już figle pamięci.

20121020_161023.jpg

"kuźnia"

 

  1 komentarz  | 
  • autochton? - Użytkownik: strv, 2012-10-26 22:33:55
    mam tak samo a nawet bardziej, mama trafila na Slask po Powstaniu Warszawskim a ojciec z Krakowa, kazde wiec - z innego powodu, urodzilem sie tu, w Katowicach a ciagnie mnie na Mazowsze i do Malopolski....takie atawizmy osobowosciowe, archetyp genetyczny....

2012-10-18 - Ladonna złotą jesienią

Od początku towarzyszą tej stronie "Ladonny". Pierwszą narysowała Sonia Hensler (pozdrawiam Sonkę, od kilku lat w Londynie), potem były Ladonny Karoliny, KBG_ladonna_v3.jpgasi, Ani...
Nową jesienną L. namalowała w Dublinie Basia Grzybowska. Na home page będzie wersja orange, tu panna fioletowa. Czy jest ktoś bardziej odpowiedni na jesienną porę niż tajemnicza Ladonna?

 

2012-10-14 - Inauguracje, czyli plusy i jeden minus

IKONKI_!1.jpg Dla obu akademickich inauguracji, w których dane mi byto uczestniczyć w ubiegłym tygodniu. Takie uroczystości bywają nudne, poważne i rozwlekłe. W chorzowskim oddziale WSB, a przede wszystkim w katowickiej ASP było inaczej, toutes proprtions gardées. Może sprawia to rodzinna atmosfera takich uczelni? Może przyczynili się okolicznościowi wykładowcy? WSB - generał Roman Polko (eksGROM), ASP - dr Piotr Rypson, wicedyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. Osobiście zdecydowanie wolę obszary, w których porusza się dyrektor Rypson, ale przyznać muszę, że generał mówił ciekawie, a jego obecność była uzasadniona i wynikała z wprowadzenia nowej, intrygującej specjalności w chorzowskim WSB. 
Tutaj przytoczę jednak cytat z wykładu dr Rypsona. "Malarzy w USA jest dwakroć więcej niż inżynierów
i sześć razy tyle, co lekarzy. Osób malujących - co zlicza się poprzez farby kupowane w sklepach i hurtownach malarskich - jest coś około 3,5 mln, zaś profesjonalistów (jakoś tam dyplomowanych) - 600 tysięcy." A zatem - uczniowie i studenci, mężczyźni, kobiety i dzieci - do pędzli! Chyba warto, bo Amerykanie to naród praktyczny i za byle co się nie biorą, jeśli nie widzą w tym sensu ekonomicznego.

IKONKI__1.jpg Dla inauguracji sezonu (105. w ogóle, a 91. w niepodległej Polsce) w Teatrze Śląskim. Nie tyle dla samej uroczystości, która zawierała chwile wzruszajace, jak wręczenie "Czarnej perły" soroptymistek pani dyrektor Krystynie Szaraniec, ile dla sztuki, którą nam podano na deser.  To "Moja Abba". Żona spytała mnie, jakie jest zasadnicze przesłanie owego dzieła, na co znajduję jedyną odpowiedź: Nie chodzić do TŚl. Co jest przesłaniem nieco dziwnym, biorąc pod uwagę okoliczności. Cóż, po raz kolejny w Teatrze Śląskim rozczarowanie. A dysonans między oficjałką i częścią artystyczną (?) budzi oczywiste pytania, na które odpowiedzcie już sobie sami.
PS. Nie sama sztuka i nawet jej obecność na deskach Teatru mnie niepokoi, co żywiołowa radość, jaka zapanowała po opuszczeniu (przysłowiowym) kurtyny. Tu już kończy się niepokoj, a pojawia się groza.
PS 2. By nie było ponuro: nowa kurtyna Piotra Szmitke jest piękna. I znów (jak to w Katowicach) obraz przed słowem. Ech...

 

 

2012-10-10 - Koszutka, Mariacka i okolice 9. Siedząc

24 października, o godz. 17, w budynku CINiBA, za Wydziałem Nauk Społecznych UŚl., a przed Prawem (siła przed prawem) otwieramy oficjalnie (bo nieoficjalnie było już w maju) "Śląski Klub Profesorski". Zadęcie w nazwie niezbędne, ale chodzi po prostu o konwersatorium z udziałem środowisk akademickich. Konwencja raczej tradycyjna: wykład + moderowana dyskusja. Zainauguruje JM Rektor Wiesław Banyś speechem pod tytułem "Idee Uniwersytetu w XXI wieku". Tym samym nasze starania o znalezienie przytuliska w końcu dały rezultat.  Uniwersytet+CINiBA. Ojciec i matka. 
Tu powienienem podpisać: Krzysztof Wieczorek i Ryszard Lenc.

IKONKI_DOMKI.jpg

Ile już było miejsc?  Od 1977 roku (mniej więcej) niemało. Mieszkania prywatne, Ośrodek DA, sale i salki Uniwersytetu, zaplecze kina Zorza (sic!), ławki w parkach, Froda w Ligocie. Kogo mialem okazję posłuchać? Życińskiego, Opackiego, Bajerową, Zanussiego, Szymika, Dembińskiego, Trzeciakowskiego, Nawareckiego, Bralczyka, Bieniasza, wielu, wielu innych. Czasem było ostro, płyn fermentował, burzyło się, dymiło, czasem nieco nudnawo (to rzadziej). Kilka osób w mieszkaniu Gosi Witak (potem Waśniewskiej) i nabita po brzegi, że nie dało się oddychać, stara salka DA, gdzieś w okolicach roku 1985. Były także inwigilacje esbeków (szczypta martyrologii), bo to było nasze rodzime Towarzystwo Kursów Naukowych. W całej Polsce robiono mniej więcej to samo, tak samo (w Krakowie gospodarzem podobnych spotkań był kiedyś biskup Wojtyła).

Formuła akademickeigo konwersatorium, gdzie sternik - mentor, mistrz prowadzi, pokazuje kierunek, a wioślarze starają się utrzymać rytm sprawdza się wciąż i wciąż. Szeroko pojęta "interdyscyplinarność" - także.
A my ciągle mamy parcie i ciąg, by słuchać i - czasami także myśląc - gadać, gadać, gadać.

Wszyscy chętni mile widziani. Nie gwarantujemy miejsc w I rzędzie, tam siedzą Profesory, ale jakie to ma znaczenie?

2012-10-01 - Koszutka, Mariacka i okolice 8. Żaba

 

W sobotę, 29 września, moja buda, VIII LO w Katowicach (popularny "Pieck"), świętowała 140-
i 90-lecie powstania (90 lat temu założono pierwsze polskie klasy). Ta I data trochę naciągnięta, ale nie aż tak bardzo. Wychodzi na to, że "Pieck" (obecnie "Skłodowska-Curie") to najstarsza średnia szkoła w w Katowicach i pozostawia za sobą "Mickiewicza" i "Kopernika".
Daty, nazwy... tak to jest na Pograniczu, nie wszystko się zgadza, nie zawsze 2 i 2 jest 4.
O sukcesie szkoły decyduje genius loci. To i budynek, i nauczyciele, i uczniowie (potem absolwenci). 
Dziś o jednym z pedagogicznych filarów - przez jednych uwielbianym, w innych budzącym niechęć lub wręcz grozę - profesorze Józefie Żabińskim, "Żabie".

pieck2.jpg

Rialto, jubileusz

IKONKI_DOMKI.jpg

Żaba

budził grozę. Szczególnie nas, pierwszaków, jego osoba napełniała rzeczywistym, paraliżującym lękiem. Starsze roczniki, maturzyści, jak na przykład klasa Pawła Wieczorka, brata Krzysztofa – mojego kolegi, patrzyły na nas z politowaniem. Po trzech z górą latach większość z nich znalazła w końcu sposób na przetrwanie, a byli i tacy – dość liczna podobno grupa – którzy w lekcjach historii znajdywali jakąś przyjemność. Przyjemność, której wtedy nie rozumiałem, chociaż sam przedmiot nawet lubiłem i uczyłbym się go chętnie, gdyby...

No właśnie – gdyby. Starsi uczniowie, a szczególnie czwartacy, mogli w lekcjach profesora Żabińskiego znajdować to, czego nie można było wówczas wyczytać z kart podręczników. Powstanie styczniowe utopione przez carat we krwi, wojna z bolszewikami w 1920, aneksja przez Sowietów naszych ziem wschodnich we wrześniu 39. roku – to były tematy, w których można było coś niecoś dopowiedzieć bystrym, poszukującym prawdy młodzieńcom i dorastającym myślącym pannom.  
Ale nam, niedorostkom, pozostawało odkrywanie zagadek piramid, pokazywanie palcem na mapie szlaku Aleksandra i przebiegu wojen punickich, ślęczenie nad wyimkami z Herodota i Swetoniusza.
W edukowaniu dwóch niższych roczników koncentrował się Żaba na wdrożeniu uczniów w gorset twardej dyscypliny i wtłoczeniu do opornych głów solidnych podstaw.

Miał brzydki obyczaj pastwienia się nad niektórymi z nas. Gnębił wtedy podpadniętego lub podpadniętą uporczywie, z jakąś dziwną zawziętością, kalecząc w dodatku i przekręcając nazwiska – do dziś nie wiem czy niedostatek rozumu, czy pracowitości były kryteriami tej jego dziwnej selekcji. Może wyczuwał w takich osobnikach nieusuwalny ahistoryzm? Uwziął się na przykład na Jacka Czakańskiego, naszego błyskotliwego laureata olimpiad: fizycznej i chemicznej, zarazem ucznia bardzo, ale to bardzo niewrażliwego na uroki historii. Olimpijczyka obroniła jednak pozycja naukowej gwiazdy i nic tu Żaba nie wskórał.

Był wysokim, postawnym mężczyzną. Gdy szedł szkolnym korytarzem, widać było z daleka jego falującą czuprynę. Przechadzał się wolno, dostojnie, z dużym skupieniem patrzył pod nogi, jeszcze uważniej schodził ze schodów. Stawiał wtedy stopy szeroko, a rozsuwając kolana i odchylając się lekko do tyłu osiągał względne poczucie stabilności – był krótkowidzem i miał koszmarnego zeza.

W klasie patrzył na nas zza grubych szkieł okularów w rogowych jasnobrązowych oprawkach. Uśmiechał się z rzadka, a jeżeli już uśmiech pojawił się na jego obliczu – był to raczej sardoniczny grymas i na ogół nie wróżył nic dobrego. Oddajmy jednak Żabie sprawiedliwość – miał piekielną inteligencję i, może złośliwe, ale jednak znaczne poczucie humoru.

Każda lekcja miała swój określony porządek i rytm. Żaba wchodził do klasy, patrząc ­– jak zwykle – pod nogi, siadał za katedrą, na której stawiał swą przepastną starą skórzaną torbę, sprawdzał bardzo dokładnie obecność, wychwytując różne niezgodności i dłuższe pauzy w przyswajaniu wiedzy historycznej, po czym rozpoczynał rzeź niewiniątek. Wywoływał  skazańca na środek klasy, zadawał mu kilka pytań, a w tym czasie sprawdzał zeszyt badanego (próbowaliśmy podejść Żabę różnymi złotymi myślami, typu Historia magistra vitae, wypisami z „Antologii Palatyńskiej” i mniej lub bardziej udolnie naszkicowanymi wizerunkami Klio, jednak starszy pan był nieprzemakalny na takie zagrywki). Brak odpowiedzi, bełkot lub wypływanie na szerokiego przestwór oceanu kwitował ironicznym grymasem od ucha do ucha, po czym zaczynał szukać w klasie ofiary, która naprawi błędy swego poprzednika. I tu kolejna katastrofa – konia z rzędem temu, kto zgadł, kogo naprawdę wskazywał Żaba.

…Na przełomie mojej drugiej i trzeciej klasy Żaba odszedł ze szkoły. Był zbyt niezależny? Chodził własnymi drogami? My przecież odetchnęliśmy z ulgą. Słyszałem, że pojawił się potem w „Konopnickiej”. Spotkałem po latach Elżbietę, jego córkę, także uczennicę naszego liceum. Uprzejmie wspomniałem, że jej ojciec był ongiś moim preceptorem w „Piecku”. Profesor Żabiński nie żył już wtedy od dawna.
Le style c’est l’homme. Ale to pojąłem już później.

Ryszard Lenc, matura 1974 (pisane kiedyś tam do biuletynu szkolnego).

Dopiszę jeszcze kiedyś parę pikantych anegdot o Żabie. Le style c’est l’homme. 

  1 komentarz  | 
  • Autokomentarz - Użytkownik: r, 2012-10-01 22:19:43
    Dla Jurka S. :)
« Pierwsza  < 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 >