2012-08-02 - Koszutka, Mariacka i okolice 4. Mózg(i)

Home, sweet home.
Na spotkaniu grupy TechMine w hotelu Angelo Piotr F., znany informatyk i uparty katowiczanin, a mój znajomy, mówi: - Czytam tego Twojego bloga-książkę, czy to prawda...?. - Tak - mowię. - I co, leczysz? - Tego się nie da wyleczyć, z tym trzeba żyć. - Dużo dobrego (taki sens łapię) - kiwa głową.

15 lat temu zachorowałem na sclerosis muliplex. Bez diagnozy i - wówczas - bez większych konsekwencji. Drugi raz - już zdefiniowany - w roku 2004. I tak już dziewiąty rok. Nie jest najgorzej (gdy porównać), ale czasem daje popalić. Na przykład dziś daje kurewsko. Długo w szafie. Bez taryfy ulgowej. W końcu uznałem, że ta szafa bez sensu.

Do rzeczy. TechMine to inicjatywa kilku paru młodszych i starszych, którym zależy na promowaniu innowacyjności i nowych technologii. Inicjują start-upy nowych technologii w regionie, chcą kojarzyć świeże pomysły i wolny kapitał. Większość mlodych ludzi, którzy w czwartek dyskutowali o crowd funding, to informatycy, programiści, inżynierowie. A ja pomyślałem o moich old-new technologies sprzed lat. Wróćmy więc na Koszutkę. 

IKONKI_DOMKI.jpg

TechMine1.jpgMoim pierwszym kompem była drewniana ramka z nanizanymi na nylonowe nitki kuleczkami. Przyjemny w tym kompie był odgłos: stuk-stuk, klik-klak. Jeden i jeden jest dwa, tram-tata, trzy i trzy jest sześć, trzeba by coś zjeść; przesuwamy i mamy... „Eee tam, człowiek szybciej liczy w głowie”. Każdy z nas miał takiego osobistego pomocnika, a na środku sali stało ono – wielkie klasowe Liczydło. Wielki Łamacz Kręgosłupów i Charakterów. Koło tortury. Prekursor wykrywacza kłamstw.

Wariantem liczydła dla dorosłych był suwak, dzielny nocny towarzysz mego ojca i wielkiej rzeszy innych ojców-techników-magistrów-inżynierów. Trzy białe drewienka, dwa stałe, a jedno ruchome, plastikowa szybka – ot, cała konstrukcja, a jak posunęła do przodu cywilizację. Żaden tam Einstein, tylko suwak. Spytajcie swojego dziadka albo wuja, to wam w mig wytłumaczą. To one robiły miliony małych kroków ludzkości, to dzięki nim, tylko i wyłącznie, Ludzkość uczyniła potem ten Krok większy.

Przesuwać te kulki i szybki fajnie było, ale po cichu, na zapleczu, za kulisami codziennego życia zrobiono: Mózg. Prawdziwy Elektronowy Mózg. Mózg błyskał światełkami, szumiał cichutko, chłodził się i wachlował, oddychał lodowatym, rześkim, wolnym od kurzu i roztoczy, bezbakteryjnym i bezwirusowym powietrzem, połykał na śniadanie i obiad kilometry taśm i tysiące kart. Inżynierowie, co ze łzami w oczach wspominali swoje niegdysiejsze suwaki, mówili na to hutniczo-metalurgicznie: wsad. Karmiło się też taki Mózg językiem, co samo w sobie było niezbyt logiczne, prawda, panie Chomsky? Chodzono wokół Mózgu z nabożną czcią, kapłani za zasłoną składali ofiary i od czasu do czasu starszy kapłan delficki, otumaniony wyziewami przynosił z jaskini Mózgu wróżbę-przepowiednię, czyli Wynik. Bywał bowiem ten Wynik równie nieodgadniony jak owo antyczne profetyczne wyznanie, a działo się tak, gdy mucha zatykała małą dziurkę na 37. metrze taśmy.

Czas przyspieszył, dni, miesiące i lata poczęły biec jak oszalałe: po Widmie, Komandorze, skośnookich Japończykach nawet kurz się nie ostał, jaskinię Mózgu przerobiono na przytulne pokoiki, a ja niosąc do domu ze sklepu mojego obecnego super-ultra-hipersprawnego, najnowocześniejszego kompa targam już przecież truchło i właściwie powinienem mu najpierw pogrzeb wyprawić niźli chrzciny.

foto: TechMine

!! polecam: http://chujowestartupy.pl/

Napisał w komentarzu Jurek S., (ważny) mój kolega wczesnoszkolny (pozdrawiam Cię Jurku):

"A jakże się suwak logarytmiczny zasłużył dla historii, w tym mojej historii! Dawno, dawno temu w IV L.O. (tzw. Jeszcze-Nowotce, w odróżnieniu od Już-Maczka) historii uczyła pewna włóczkowa pani (wszystko, co na sobie kiedykolwiek miała - sama sobie wydziergała)... [Owa Pani]: umysł miała dość nieścisły, bo dat się w historii nie dodaje, nie odejmuje, nie mnoży i nie dzieli, więc ścisły nie był jej do niczego potrzebny - tak sądziła. I tu wkraczał do akcji suwak logarytmiczny, a właściwie kolega Zbyszek z suwakiem, aby pomóc pani profesor wyliczyć średnią ocen każdego z nas na półrocze lub na koniec roku. Ponieważ suwak był dla pani przedmiotem bliżej nie znanym - ufała jego wyliczeniom bezgranicznie. Nie muszę dodawać [...] że ów suwak pozwolił mi (i nie tylko) ukończyć liceum we właściwym czasie i bez zbędnych historycznych dramatów. Dziś panią Paulę wspominam ciepło, bo życie nauczyło mnie, że ludzie naiwni - to najczęściej ludzie dobrzy (prawda - przyp. RL). Mam też nadzieję, że obyło się bez suwaka, gdy Pan Bóg przyjmował ją kilka lat temu do siebie. R.I.P.".
(fragment postu na FB)

 

2012-07-26 - Lipiec, więc Borne. Dzień Ostatni

A więc to już. 

Wybrałem kilka perełek.
"Mężczyzna rano powinien być ogolony, wypachniony i lekko podpity"
"Ta mierna poetka Szymborska"
"Palenie i picie grozi życiem"
 "Nie zabraliście mnie na kajaki, a teraz przychodzicie po pieniądze"
"To nie jest czerwone wino, to jest rosé, młody czlowieku. Przynieś czerwone" 

I zamiast zakończenia "Lipca" fragment Wybranki Mero.
Koniec i bomba, a kto nie rozumie, ten trąba.

"Jak co roku po zakończeniu egzaminów maturalnych, gdy już ostatni abiturient opuści mury mojej szkoły, gdy już podpiszę wszystkie protokoły i większość bardziej lub mniej potrzebnych kuratoryjnych sprawozdań, biorę w rękę laskę, a w drugą parasol (jeśli na niebie kłębią się złowrogie chmury), do chlebaka wkładam małe składane krzesełko, czasem pelerynę, przygotowaną wcześniej kanapkę, butelkę wody, fajkę dobrze nabitą tytoniem, w końcu moją małą książeczkę, i ruszam starą ścieżką na drugi brzeg jeziora. Dotarcie na miejsce zajmuje mi ponad godzinę, muszę bowiem obejść wokoło stare, zarosłe zielskiem torfowisko. Popołudniowe słońce albo grzeje mocno, albo jest parno i zbiera się na deszcz, albo już pada; bywa też, że niebo cedzi ulewą. Niezależnie od pogody rozkładam turystyczny stołeczek i siadam u podnóża skarpy schodzącej stromo do dzikiej plaży nad małą zatoką, zarośniętą trzciną i tatarakiem.

Wschodnia strona Wyspy Konwaliowej oddalona jest od brzegu jeziora o jakiś kilometr i jeśli mamy dobrą pogodę dobrze stąd widać rosnące na ostrowi stare dęby i sosny. Majowych konwalii niestety nie da się dojrzeć, chociaż łąka nad jeziorem ma tam delikatną żółto-różową barwę (są, są takie konwalie). Nad wodą krąży mnóstwo ptaków, gdy szczęście dopisuje, widzę siwe czaple, jak dostojnie przepływają w przywyspowym powietrzu. Zapalam fajkę (jeśli silnie wieje od jeziora, trwa to dłuższą chwilę), otwieram moją mocno już podniszczoną książeczkę, kartkuję ostrożnie i czytam parę stron, od czasu do czasu patrząc na piasek na plaży. Czy spodziewam się coś zobaczyć? Tamte ślady i żółte sandały na brzegu? Czasami odruchowo spoglądam przez prawe ramię, czy aby na szczycie skarpy nie pojawi się znienacka stary dom z kamienia. Nie zjawia się nigdy, oni zresztą też nie, co mnie specjalnie nie dziwi, choć wiem, że pamięć i wyobraźnia chętnie podsunęłyby mi parę zupełnie rzeczywistych obrazów. Tak spędzam godzinę lub dwie, fajka dopala się, słońce gaśnie, deszcz – jeśli był – przycicha, ptaki powracają na Wyspę i w szuwary, a ja wędruję do naszego miasteczka. I tak rok w rok o tej samej porze...".

I tak rok w rok o tej samej porze.

2012-07-23 - Lipiec, więc Borne. Dzień 22.

W. ma letni kapelusik, spodnie podwinęła i wyciągnęła nogi na przedzie kajaka. Za chwilę ręką przysłoni oczy przed słońcem, które oświetli skrawek jeziora. J. ma na głowie coś, co przypomina marynarską czapkę, odłożył wiosło. Razem wyglądają jak z przedwojennej reklamy wakacji na Polesiu. Ona to Helena Grossówna, on - może Aleksander Żabczyński.
Przepływamy przez gęsty dywan nenufarów. Moja towarzyszka wyciąga rękę i usiłuje zerwać kwiat. Coś tam mówię o ochronie przyrody, macha ręką i za chwilę urywa biały kielich, potem jeszcze dwa żółte kaczeńce na krótkich kikutach. - Oui, mon capitán - biorę się do roboty. Rzeka już za nami, wypływamy na rozległą zieloną przestrzeń. Wiatr i lenistwo znoszą nas gdzieś na prawo. J. - żeby zakręcić - hamuje wiosłem, ja z drugiej strony zabieram mocniej wodę. Wracamy na kurs. 
Wieczorem slyszę jak A. rozmawia przez telefon. - Czułam się dzisiaj jak normalny, zdrowy człowiek. 

Jak można się nudzić,
Jak można marudzić,
Że świat jest smutny, że jest źle,
Nie rozumiem, nie.
Jak można faktycznie
Na świecie jest ślicznie.
Niech ten co gdera przyjdzie tu,
A ja powiem mu tak:
Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal,

Gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal.
Ach, jak przyjemnie, radosny płynie śpiew,
Że szumi, szumi woda i młoda szumi krew.
I tak uroczo, tak ochoczo serce bije w takt,
Gdy jest pogoda, szumi woda, tak nam mało brak do szczęścia!
Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal,
Gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal.

To nie ja, ja bym nie umiał, to Starski i Wars. 



 http://www.youtube.com/watch?v=ObugQrkS7NM

 

 

2012-07-20 - Lipiec, więc Borne. Dzień 20. Zabawa

Mikrospołeczność, w której teraz przebywam zamknięty jakby pod kluczem, to zbiorowisko róznych ludzkich typów. 
Jakżeby inczaczej. Spróbujmy na chwilę rozluźnić zasady i przyporządkować im postaci-bohaterów książek, filmów lub (rzadziej) realne/historyczne. Cóż, na zewnątrz pada (leje już trzeci tydzień), na obiad znów podadzą pangę, zwaną czasami rybą, więc wybaczcie niewinną, czasami nieco złośliwą zabawę. Siebie nie ominąłem.

A - S. Mądrala a. Harry P.
R - Draco Malfoy (patrz A.)
A - Mikołajek 
R - kolega Mikołajka Ananiasz
W - Mary Poppins ;)
J - Dziewczyna z tatuażem
J - jeden z Trzystu Spartan, jakżeby inaczej
J II - Ania z Zielonego Wzgórza
K - Gilbert Blythe, jw.
K - Filipek z Rodziny Zastępczej
A - Pippi Langstrumpf zwana też Fizią Pończoszanką
T - Walentyna Tiereszkowa
W - Leon Zawodowiec
J - Sancho Pansa
T - Szewczyk Dratewka
K - Czerwony Kapturek
Z - Babcia z Czerwonego Kapturka
A - Wilk z ww.
PiH - Staś i Nel
D - Matka Chrzestna (Shrek II)
A - Lara Croft
M - kapitan Jack Sparrow
MiA - bracia Marx, Groucho i Chico
SiE - dzieci z Bullerbyn

PD - mix: Kate Middleton i E. II
SO - siostra Rached z Lotu nad kukułczym gniazdem
OD - dr H. Lecter
dM - dr House, wybitny diagnosta
dS - dr Ewa na wysuniętej placówce
rL - Terminator 
rM - Robocop 

2012-07-19 - Lipiec, więc Borne. Dzień 19.

MANUAL

Wsiadanie. Więc tak: trzeba kliknąć pilotem, podjechać z lewej strony, otworzyć drzwi, przesunąć się trochę do przodu i pchnąć je, a potem, ostrożnie manewrując, stanąć wózkiem tuż przy progu, uważając cały czas, by nie porysować lakieru. Następnie należy złapać drzwi lewą ręką, przytrzymać je, a prawą chwycić kolumnę kierownicy.

Podciągam się teraz na rękach, przekręcając tułów w lewo i opadam na siedzenie. Bezwładne nogi układam rękami pod kierownicą, przy bezużytecznych pedałach sprzęgła, gazu i hamulca. Przechylam się w lewo, odczepiam prawe koło wózka i kładę je, wyginając się do tyłu, za przednie siedzenie – sąsiada kierowcy. Przekręcam wózek, aby jego lewe koło znalazło się w moim zasięgu. Zwalniam lewe koło, przytrzymując wózek, by łagodnie osunął się na trotuar, a nie grzmotnął na ziemię. To koło stawiam za prawym, również za tylnym siedzeniem; mieszczą się oba bez problemu. Przechylam się następnie i dźwigam korpus wózka, już bez kół, który wygląda jak człowiek bez nóg lub jak kurczak u rzeźnika, czyli „korpus”, w taniej wersji pozbawionej skrzydełek i udek. Przekładam więc wózkowy fotelik nad sobą, tak by nie uszkodzić kierownicy, nie zadrapać tablicy i żeby nie pobrudzić sobie kurtki, bluzki i spodni. Nigdy nie noszę spódnicy – moje chude nogi nie znają widoku słońca, tak jak nie znają dotyku męskich dłoni ani męskich pocałunków. Spódnica jest poza tym niepraktyczna. Układam teraz ten wózkowy szkielet na siedzeniu obok i przypinam go, żeby się nie zsunął w czasie jazdy. Wózek nie jest na szczęście zbyt ciężki, więc te manipulacje nie sprawiają mi większych problemów. Zapinam swoje pasy, wychylam się głęboko w lewo (pas mnie trzyma, więc nie boję się wypaść), łapię otwarte drzwi i zamykam. Prawie koniec. Uruchamiam życiowe funkcje mojego kalekiego, specjalnego samochodu, wkładam panel radia i odpoczywam przez chwilę, słuchając muzyki – zwykle reggae albo piosenek francuskich.

Jeżeli obok mojego auta parkuje drugie i jest zbyt blisko, aby swobodnie stanąć wózkiem między moim samochodem a tamtym – muszę wszystkie czynności wykonywać od prawej strony. Niestety nie jest to proste lustrzane odbicie poprzednich operacji, ponieważ kierownica jest z lewej strony i tu, z prawej, nie ma czego się chwycić. Muszę zatem złapać wpółotwarte drzwi prawą ręką, a lewą oprzeć na przednim siedzeniu. Zdarzyło mi się raz upaść na ziemię, musiałam wtedy wciągnąć się do góry, co było dość trudne i wymagało ponownego przemyślenia kolejności poszczególnych etapów. Ręce na szczęście mam silne. Dalej jest już prosto: opadam na siedzenie, przechylam się w prawo, odkręcam lewe koło wózka i kładę je za siedzenie kierowcy. Przekręcam wózek, aby jego prawe koło znalazło się w moim zasięgu. Odkręcam lewe koło... Korpus wózka wrzucam za siebie, na tylną kanapę. Na końcu przeczołguję się na swój właściwy fotel i bezwładne nogi układam rękami pod kolumną kierownicy (jw.).

Czasem ktoś mi usiłuje pomóc. Nie lubię tego i na ogół radzę sobie sama. Jeżeli oba sąsiadujące auta stoją zbyt blisko – nie pozostaje mi nic innego, jak czekać. Wtedy ewentualnie godzę się na pomoc. Muszę wówczas złapać takiego kogoś za szyję i wsunąć się jak wąż do auta. Nie przepadam za zapachem tych szyi i nieogolonych twarzy. Następnie odbieram od pomocnika poszczególne elementy wózka i układam w samochodzie, według standardowego schematu. Raczej nie rozmawiam z kimś takim, bo i o czym? Jak już wspomniałam – nie przepadam za tym wariantem i staram się go unikać. Jeżeli wózka nie da się przecisnąć między autami – co umiem bezbłędnie i szybko ocenić – jadę na spacer lub oglądam sobie wystawy sklepowe.

Gorzej, gdy pada. A jeszcze gorzej, gdy pada śnieg i jest ślisko – wówczas wsiadanie wymaga ode mnie dodatkowego skupienia, chociaż podstawowe fazy czynności nie ulegają zmianie.

Wysiadanie, choć jest nieco trudniejsze, odbywa się w kolejności odwrotnej i nie wymaga odrębnego opisu.

Manual  powstał ładnych parę lat temu, jako fragment większej całości. Był też publikowany jako mikroopowiadanie. Jakoś tak go wspomniałem bez widocznej przyczyny...

PS

Google na hasło 'meyra' wyświetla takie obrazki:

Wedle uznania.

 
« Pierwsza  < 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 >