W powieści W cieniu Golgoty rzeczy dzieją się w I i II wieku n.e. Książka składa się z dziewięciu rozdziałów, powiązanych osobami bohaterów i wątkami, oraz współczesnego dodatku.
Książka opowiada o reakcji świata na Wydarzenia na Golgocie, zwykle zupełnie obojętnej, a czasem wrogiej; Jezus umiera na Golgocie, rozwija się nowa wiara, a dzieje świata toczą się dalej, pozornie bez zmian. Świat młodego chrześcijaństwa wobec starych wierzeń i religii.
Akcję książki umiejscowiłem w Judei, Galilei, na wysepce Pandataria na Morzu Tyrreńskim, w Rzymie, Efezie, Lugdunum i Wienne w Galii oraz gdzieś w Polsce (dodatek). Często przywoływana jest Aleksandria,
w tle wyspa Kos, Pergamon, Ateny.
Książka rozpoczyna się świtem przed procesem i ukrzyżowaniem Jezusa, kończy tragicznymi wydarzeniami w 177 roku w Lugdunum. Jak to się stało, że spośród wielu proroków, kaznodziei wędrujących w I wieku drogami i ścieżkami Judei i Galilei właśnie osoba i nauka Jezusa znalazła tak głęboki oddźwięk w Palestynie i poza jej granicami?
Obok postaci fikcyjnych przywołuję postacie historyczne: cesarze: Wespazjan i Tytus, Domicjan, Trajan, Marek Aureliusz, król Agryppa II i jego siostra Berenika, mag Apollonios z Tyany, męczennicy z Lugdunum (Lyonu), a także postacie z Ewangelii. Pojawiają się osoby spoza chrześcijańskiej tradycji, np. najmłodszy brat Jezusa czy milczący świadek ukrzyżowania – przybysz z osady nad Morzem Martwym.
Bohaterowie wspominają wojnę żydowsko-rzymską z lat 66–73 oraz powstanie Bar Kochby z lat 132–135. Jednym z bohaterów powieści jest ówczesna medycyna, co znajduje wyraz m.in. w rozdziale pt. „Źródła Ammatus” opowiadającym o uzdrowieńczych termach koło Tyberiady.
To nie jest książka stricte historyczna, nie jest także pozycją z półki „Religia”, są w niej niezupełnie ortodoksyjne myśli oraz interpretacje wydarzeń. Pojawia się wątek „sensacyjny”, związany z historią słynnych, zaginionych kamieni wróżebnych Urim i Tummim, jest trochę magii, zjawiają się postacie spoza tego świata.
Poznajcie świat pierwszych dwóch wieków naszej ery, pokazany oczami ludzi z każdej strony: chrześcijan, Żydów, Greków, Rzymian… To inne ujęcie niż to powszechnie znane.
Zapraszam do lektury.
Książkę wydała szczecińska Forma.
Pozdrawiam Pawła Nowakowskiego i wszystkich, którzy przyczynili się do powstania książki, czytając ją i wnosząc cenne uwagi (szczególnie Jadzię Jarczyk, Jurka Sysaka i Olka Moldauera).
A to trzy fragmenty powieści.
[…]
Źródła Ammatus. Gość z Aleksandrii
[Do lecznicy nad Jeziorem Tyberiadzkim w Galilei przyjeżdża medyczka Egipcjanka-Greczynka Temisto. Opowiada lekarzowi Fileasowi o swojej podróży z Aleksandrii do źródeł Ammatus – przyp. RL]
Ile mam lat? Dwadzieścia i prawie cztery. Dużo, prawda? U nas dziewczęta wychodzą za mąż, gdy mają trzynaście-czternaście lat. A mnie się żaden nie trafił. Zaraz usłyszysz, czemu. Od dziecka chciałam zostać medykiem; kotom, psom i papugom robiłam zabiegi, lekarstwa im różne dawałam, więc ojciec przydzielił mi preceptorów, a potem oddał do Muzejonu na studia. Chciałam być jak Agnodike, która pięćset lat temu studiowała tam jako pierwsza kobieta. Trafiłam do świetnego lekarza, Zenona, który ma przydomek Ewodos, co pochodzi od „dobrze prosperujący”. Otworzył lecznicę niedaleko od Serapejonu, a pracuje też w Muzejonie, gdzie uczy innych i prowadzi badania. Jak ty. Zenon-Ewodos wziął mnie pod swoje skrzydła. W alejach pod starymi drzewami, na ławkach pod portykami wykładał mi swoje poglądy, w lecznicy asystowałam mu w różnych chirurgicznych zabiegach. Drugie tyle czasu przesiedziałam nad zwojami w bibliotekach, w Bruchejonie i tej mniejszej, w Serapejonie na akropolu, i przy zwierzętach w ogrodzie, które leczyliśmy, jakby były ludźmi. Tylko do garnizonu nad portem rzecznym z nim nie chodziłam, gdzie kroił na żywca trzymanych tam więźniów.
Dwa lata temu trafił do nas papirusowy zwój, a podpisany: „Fileas z Kos”. Twoja księga, a w niej dziwne, nowe idee, spisane anatomiczne uwagi, badania, metody leczenia. Posłaliśmy list na Kos, po dwóch miesiącach przyszła odpowiedź, że cię stamtąd przegnano i lepiej ciebie omijać. Podali kilka powodów, a co jeden to lepszy. Fileasie, uwiodłeś młodzieńca? Znalazłeś fellatora? To dobre. No, nie z nami takie sztuczki, nie z nami. Szukał cię Zenon, szukało pół Muzejonu. Rzym, Pergamon, Ateny i wreszcie… odnalazłeś się tu, u cuchnących źródeł Ammatus, w tej zapyziałej dziurze, nad jeziorem, które choć może wygląda jak harfa, nie większe jest od bajora, niby w nieoddali, lecz dla nas – na końcu świata, w Palestynie, tej Palestynie, którą niedawno Rzym puścił z dymem. „Pojedziesz do niego, Temisto. Pojedziesz i o wszystko wypytasz. Wszystkiego dotkniesz, powąchasz, posłuchasz. Masz na to pół roku, z wiosną widzę cię tu z powrotem”. To Zenon, z nim nie ma dyskusji.
Ojciec patrzył na mnie z obawą. „Po co jedziesz do tego gniazda os? Ty, Greczynka, do kraju Żydów?”, ale zebrałam się do podróży. „Tam więcej Rzymian niż Żydów, przynajmniej na głównych traktach”, odrzekłam. Stryj, ten młodszy, armator, wynalazł mi mały kabotażowy statek, który przez Peluzjon, Aszkelon zmierzał do Cezarei. Nazywał się „Smok” i tak też wyglądał: pękaty, z dziobem jak paszcza i rufą jak smoczy ogon. Na obu burtach miał wymalowaną bestię. Jakieś pięćdziesiąt stóp długości, jeden żagiel i wiosła. Zapisany do rejestru w Egipcie, gdzie są niższe podatki. Wiózł jedwab, korzenie, wonności, papirus, tkaniny, szkło, perły, kość słoniową, barwniki. Na dwór jakiegoś Agryppy. „Zwykle płyniemy do Tyru, stamtąd jest krótka i wygodna droga pod górę Hermon. Teraz jednak bierzemy z Galilei do Aleksandrii zapasy balsamu, więc kończymy podróż w Cezarei Nadmorskiej. Dalej do Filipowej nasz ładunek pojedzie wozami z eskortą. Zakontraktował nas Kokkinos z firmy »Demetriusz i Kokkinos«. Pływamy na ich zlecenie często. A to już ostatnie rejsy przed zimą. Wiatry są bardzo silne, morze wzburzone, nieba prawie nie widać, niebawem będzie zbyt duże ryzyko, że nas rzuci na brzeg”, powiedział nam kapitan. „Nadchodzi czas mare clausum”.
Spakowałam rzeczy, a jest ich naprawdę niemało, pół roku poza domem to przecież nie byle co. Mam tu listę, posłuchaj. Coś kobiecego na spód, tuniki: dwie lekkie lniane, trzecia ciepła wełniana, filcowe buty i ciężkie sandały (te, co mam teraz na nogach), owijacze na stopy na zimę, trzy zmiany, peleryny: na ładne dni grecka krótka lekka i rzymska palla, na zimno męski birrus, wstążki na głowę i kapelusz z dużym rondem od słońca, chustki, serwetka do wycierania potu z twarzy, długi ciepły szal i rękawice, gdyby był mróz, parasol i wachlarz z piór, gdyby prażyło słońce i było dużo much, do mycia i kąpieli: oliwa z oliwek, ałun i naturalna soda, mirra, sproszkowany róg, perfumy i szminki, dalej ręczniki do rąk, do twarzy i kąpielowe, ściereczki i ścierki, do spania: materac, poduszki i koce, upominki dla ciebie i innych, parę książek w skrzynce, czyste karty papirusu dobrej jakości, trzcina do pisania i atrament, kilka tabliczek i rylców, jakieś drobiazgi, zwierciadło ze srebra, grzebienie i szpilki, prosta biżuteria, miednica, nocnik i gąbka, naczynia, zastawa stołowa, kilka lamp oliwnych i nieduży zapas oliwy, wreszcie jedzenie na drogę i picie: chleb, jajka, sery, wędzone ryby, wino konserwowane żywicą, zapas wody… Jedzenie prawie już poszło, mówiłam. Dla Chloe ubrania i sprzęty podobne i coś tam dla niewolników. Czy o czymś zapomniałam? Chyba nie… Czy ja cię nie nudzę, Fileasie? To takie zajmujące – ta nasza wyprawa. Pierwszy raz jestem sama tak daleko od domu.
Dostaliśmy pozwolenie na wyjazd. Każdemu, kto rusza z Egiptu, prefekt musi na to zezwolić, takie mamy surowe zasady, wymieniliśmy egipskie pieniądze na greckie i rzymskie, celnik skasował cło i w połowie miesiąca Pa-en-lpat, inaczej Paofi, wyruszyliśmy z Wielkiego Portu. Źle mówię! Wyruszylibyśmy, gdyby był dobry dzień, a ten był podobno fatalny. Następny był całkiem dobry, ale nie było wiatru. Kapitan złożył Izydzie Pelagii kolejną ofiarę z owcy (poprzednią ofiarował już wcześniej), modlił się do braci Dioskurów i jeszcze do Wenus Mariny i Leukotei i wiatr się nagle pojawił. Uważaliśmy tylko, by nie kichnąć, patrząc w lewo, gdy wchodziliśmy na pokład, a kapitan zważał, by na żaglach nie siadły kruk albo sroka. Portowy herold ogłosił w końcu godzinę wypłynięcia i za chwilę żegnała nas wielka latarnia na Faros. Proteusz się nie pokazał. Pogoda była dobra, morze spokojne, ptaki krążyły nad nami.
Nocami kapitan wypatrywał na niebie gwiazdozbioru Hyjad, których pojawienie się zwiastuje podobno wilgotną i wietrzną pogodę, ale ich na szczęcie nie znalazł. Pytał nas także co ranka o sny, ale niczego złego nie stwierdzał. Oprócz ładunku i naszej czwórki statek niósł kilka osób. Był Egipcjanin, który przewoził do Peluzjon mumię, rzymscy weterani, dwóch wiecznie kłócących się Greków, wszystko niezbyt zajmujący ludzie, z którymi nie chciało mi się wcale rozmawiać. Spędzałam więc czas, gapiąc się w morze i rozmyślając o twoich pomysłach. Choroby morskiej, którą mnie straszono, w ogóle nie miałam. Do spania kapitan oddał mnie i Chloe swoją kajutę. On i inni noce spędzali na pokładzie, a było już zimno. W Peluzjon zabraliśmy spory ładunek (mają tam piękny len) i zostawiliśmy mumię (widziałam, jak kapitan odetchnął), minęliśmy miejsce, gdzie na brzegu morza zamordowano zdradziecko wielkiego Pompejusza i odcięto mu głowę, a gdzie teraz jest jego pomnik (ta głowa pochowana jest blisko naszego domu w Aleksandrii, więc patrzyłam z przejęciem), po drodze zawinęliśmy jeszcze do Aszkelonu (już była Palestyna) i po dwunastu dniach powitał nas piękny, duży port Augusta w Cezarei, która jest siedzibą rzymskiego namiestnika. Do budowy portu użyto podobno egipskiego kamienia. Jaki tu musi być ruch wiosną i latem, w sezonie żeglugowym. I teraz pusto nie było. Wielu ludzi krążyło pośród portowych składów. Wzięliśmy amforę wina (fenickie mają zasłużoną sławę), obejrzeliśmy pałac przy plaży, przybytek Cezara i Romy na wzgórzu, naprzeciw wjazdu do portu z ogromnymi posągami władcy i rzymskiej bogini. Czułam się niczym w Olimpii i Argos. Niesamowity to widok! Człowiek z kompanii handlowej pomógł nam wynająć wygodny wóz i ruszyliśmy w kierunku Ammatus.
Najpierw droga prowadziła równiną nad morzem, potem przecięliśmy pasmo gór czy raczej wzgórz i zjechaliśmy w dolinę, by znów nieco się wspinać. Pogoda nadal dopisywała, było ciepło, deszcz nie padał, więc wychylałam się przez plandekę i patrzyłam na kraj. Galilea nie wygląda dobrze, Fileasie. Już parę lat po wojnie, a wszędzie widać popalone domy. Pola nieobsiane, łąki nieskoszone, winnice, sady i gaje rodzą już tylko dla siebie. Jakby ślicznej dziewczynie zabrano piękne stroje i ubrano w szarą, zgrzebną tunikę. Ludzi mało, a ci, których widziałam, wystraszeni spoglądali na obcych. Puste krzyże i drewniane widły, furca, straszą na wzniesieniach. Tu, w Ammatus, macie prawdziwą oazę, jak mówimy w Egipcie.
Dwie noce spędziliśmy w dość podłych oberżach, nie takich zajazdach, jakie podobno mają do swej dyspozycji rzymscy dygnitarze. Ludzie o lisich twarzach przyglądali się nam bacznie, gdy jedliśmy wieczerze i czułam się trochę nieswojo. Kapitan na statku ostrzegł mnie przed szpiclami, więc po posiłkach od razu biegliśmy do swoich izb. Mysi zapach to nic, pierwszej nocy nad moim łóżkiem spostrzegłam łaciński napis: „Zrobiliśmy to w łóżku, bo nocnika nie było”. Nieco lepiej miała Chloe, nad której posłaniem ktoś nabazgrał węglem taki napis: „Glyco tutaj spał i samotny marzył o swojej Gawilli”. Co to znaczy: marzył? Posłałam czym prędzej Chajreasa po materace i spałyśmy na nich, położonych wprost na podłodze, przykryte naszymi kocami. Kopreus stróżował przed drzwiami, by nas nikt nie niepokoił. Widziałeś go, to kawał chłopa, kiedyś chwycił za uzdę galopującego konia i osadził w miejscu. Lepiej z nim nie zaczynać. I potem było nie lepiej. Kto i dla kogo prowadzi te małe oberże? Chyba dla tych, którzy je traktują jak zwykłe lupanary. „Są tacy, którzy mają pancesarską mapę zajazdów i gospód, a niektórzy specjalny dyplom uprawniający do nocowania w takich zajazdach. Ale teraz za sprzedaż tych dyplomów można być skróconym o głowę, więc ludzie nie ryzykują”, rzekł nasz woźnica i zaciął konia batem, gdy ruszaliśmy w ostatni już etap do Ammatus.
No i jestem, Fileasie. Jaka szkoda, że aktorzy już wyjechali. W Aleksandrii bardzo lubimy oglądać mimy. Ale nie te rzymskie, okrutne i głupie. No jestem. Gotowa do pracy i rozmów.[…]
Strix. Sowa
[Po śmierci cesarza Domicjana, zabitego przez zamachowców – przyp. RL]
– Nieszczęsna dola princepsów, gdyż nie uwierzą w doniesienia o spisku, aż zostaną zabici – rzekł mały skrzydlaty demon, strix, pół ptak, pół kobieta.
Przysiadł na wezgłowiu wielkiego rzeźbionego łoża, mocno się go uczepił zakrzywionymi szponami i zaczął wyskubywać sobie pióra.
– Czy niczego mądrzejszego nie potrafisz wydusić z siebie nawet w takiej chwili? – Duża sowa sfrunęła cicho spod sufitu i usiadła obok striksa. Przyjrzała się demonowi. Prychnęła. – Puszczyk to zrozumiałe, a to drugie pewno za karę, że cię tak ciągnęło do kobiet. A przypomnij, bo zapomniałam, co też stało się z Julią, córką Tytusa, z którą żyłeś, gdyś wygnał Domicję. Aa, umarła, bo kazałeś jej spędzić płód. Tobie wolno było wszystko, a westalkę Kornelię żywcem zakopano do ziemi. Według starożytnego zwyczaju. I ty byłeś stróżem moralności i wiecznym cenzorem? Ej, puszczyku, a pokłońże mi się chociaż. Za życia robiłeś to codziennie, więc i po śmierci należy mi się szacunek. Wielką boginią jestem. A jutro moje święto. A wiesz ty, co uosabia Minerwa? Obecność Rozumu w życiu Miasta, bystrość polityczną. Ty tego nie pojmowałeś wcale.
Demon zdawał się jej nie słuchać, jęczał i mówił:
– A tyle znaków było: na Kapitolu usiadła wrona i mówi: „Wszystko będzie dobrze”. Nie: „Jest dobrze”, ale: „Będzie dobrze”. To jeden. We śnie na plecach wyrósł mi złoty garb. To dwa. Fortuna przepowiedziała mi na ten rok los żałobny i krew. To trzy. Drzewo, które runęło i odżyło za panowania ojca, upadło ponownie. To cztery. Napis na cokole mojego pomnika odpadł. To pięć. Tej nocy słyszałem hukanie sowy to sześć. Pioruny biły w Kapitol, w świątynię Flawiuszy, w pałac, w moją sypialnię. To siedem, osiem i dziewięć…
– Słyszałeś hukanie, bo próbowałam cię ostrzec. Bogowie objawiają się, by przyjść z pomocą, w rozmaity sposób, za pośrednictwem snów czy wróżb. I znaków. A ty, byłeś panem i bogiem, a teraz będziesz tylko nędznym krwiożerczym striksem. – Pokiwała głową sowa. – Bo tak naprawdę byłeś nim już za życia. A wiesz, kto po tobie będzie cezarem? Nerwa. Ten Nerwa, któremu obciągałeś fallusa. – Sowa śmiała się teraz do rozpuku. – Nerwa, Nerwa tylko czekał, aż cię zaszlachtują jak świnię. A wiesz, kto obejmie panowanie nad światem, gdy już ani mnie, ani Junony i nawet Jowisza Gromowładnego nie będzie? Nie zgadniesz, głupi striksie, i nawet się nie męcz. Ej, popatrz, popatrz, już zabierają twoje tłuste cielsko i wycierają podłogę. Tyle krwi, nieźle cię podźgali. Dostałeś w udo? Paskudnie. Tyle dobrze, że długo nie umierałeś. Może cię teraz kto pogrzebie. Jest taki człowiek na świecie? Imię twoje wymażą, wytrą, wyskrobią z wszystkich akt, dokumentów, z napisów, twoje złote i srebrne pomniki na całym świecie przewrócą albo obetną im głowy. I słusznie. Twój ojciec kazał zabić jednego człowieka, a ty? Nawet trudno policzyć. Niech ci tylko twej własnej głowy nie utną i z czaszki nie zrobią krateru na wino. To może tylko u poety Stacjusza zostaniesz, o ile Silvae nie rzucą na stos. A teraz ruszaj za mną, lecimy w Góry Albańskie, odpoczniesz i przedstawię cię, komu trzeba. Jeszcze się przydasz, Domicjanie-striksie, jeszcze się nam przydasz.[…]
Miasto. Sardus
[Opowieść Gelii, służącej, odsiadującej „swoje” w jednej z rzymskich latryn – przyp. RL]
– Kolejki nie było wcale, choć czasem długa jest, że ho ho. Nawet stu ludzi czeka. Przyglądała mu się, bo zazwyczaj trochę jej schodzi, zanim jej chwila nadejdzie, tak ma od jakiegoś czasu i żaden medyk nie umie jej pomóc, ani zioła, ani wymyślna dieta, więc patrzy na innych gości, pogada z sąsiadami, o nowinach w mieście, o tym, które stronnictwo wygrało w ostatnich gonitwach i który woźnica był najdzielniejszy, który w rydwanach, a który w kwadrygach, kto walczyć będzie w najbliższych igrzyskach i na jakiej arenie, czy już się wszyscy Dakowie i Arabowie wyrżnęli, czy więcej ludzi rzucą zwierzętom i jakim, bo ona najbardziej lubi tygrysy, za Domicjana to było sporo chrześcijan, czy znów jakąś dziewicę zmuszą do kopulowania z osłem, ośli fallus ostatnio rozerwał jedną, albo przywiążą Dirke do byczych rogów i pogonią ich wokoło areny, czy pokażą znów mim Laureolus i żywcem ukrzyżują aktora, mim o Herkulesie palonym żywcem w bolesnej tunice na górze Ojta albo Iksjona na płonącym kole, ostatnim razem w Amfiteatrze tak strasznie krzyczeli, do czego to podobne, musiała uszy zatykać, a przecież jako kobieta siedzi wysoko, no, dość o tym, a gdzie najlepiej robi się teraz damską a gdzie męską fryzurę, którego golibrodę trzeba koniecznie omijać, jeśli nie chce się jeszcze z Plutonem rozmawiać, który zapach jest najmodniejszy, a którym wstyd się skrapiać, nawet jeśli się idzie na targ, szczególnie ten nowy, który princeps postawił przy forum, ależ tam dobra wszelkiego, niech się targ w Saepta Julia schowa i inne też, a czy to nowe garum z Afryki lepsze jest od naszego, dlaczego chrześcijan mamy chronić i katu ich nie wysyłać, skoro wzdragają się panu naszemu, augustowi najlepszemu i bogini Romie składać ofiary, poogląda sobie mozaiki na podłodze i malowidła na ścianach, pomodli do bogini Fortuny, poduma o wychodku w cesarskiej willi w Tyburze, gdzie tylko dwie osoby siedzą i widok mają piękny, pewno na ogrody, sadzawki, czasem pogrzebie gąbką w kanaliku albo patykiem porusza kamienie i skorupy lub porwane karty zapisanego papirusu, które niewolnicy (ten czarny ma mięśnie, że ho ho i ptaszek mu ładnie ćwierka, gdy na nią dłużej patrzy) pieczołowicie układają przy każdym siedzisku, bo są tacy, co wolą gąbkę, a niektórzy znów bardziej uważają cienkie kamienie lub potłuczone naczynia, ale spotyka się i takich, którzy najchętniej wycierają się papirusem, co musi dziwić, bo nie jest naturalne wkładać zapisane uczonościami karty tam, gdzie w żadnym razie nie jest ich miejsce. Akurat niewolnik polewał wodą pochyloną podłogę, podniosłam na chwilę nogi, gdy ten człowiek zsiniał i spadł, i choć go ludzie dobre pół godziny cucili, na razie ni słowa nie rzekł, taki rudy zaczął mu szperać po kieszeniach i jakiś woreczek wyciągnął, ale ona krzyku narobiła, że złodziej, więc zostawił to zawiniątko i uciekł, o tu, tu jest, to jakieś kulki albo kamienie, pewno amulety, niech łaskawy pan odda temu biedakowi, gdy go przywrócą do życia. Ona już swoje zrobiła, co tu miała zrobić, jeszcze ręce opłucze w misie i do wyjścia się wyszykuje.
[…]