2016-09-28 - Marek

Po długiej, niezmiernie wyczerpującej chorobie zmarł Marek Siemaszko.
Profesor Uniwersytetu Śląskiego. Zajmował się analizą reakcji jądrowych. Od kilkunastu lat zaangażowany w rozwijaniu w ramach studiów fizyki kierunku informatycznego. Był tam pełnomocnikiem i prodziekanem.
Mąż mojej szkolnej koleżanki, którą - nawiasem mówiąc - poznał na parapetówce w moim mieszkaniu, na początku lat 80. Gdy byłem studentem, On był asystentem; tak się ulożyło, że zdawałem u Niego (z przyjemnością i powodzeniem) dwa egzaminy. Tak się poznaliśmy. Potem grywaliśmy razem w rekracyjną, oczywiscie, siatkówkę, która była wtedy tak popularna, jak jest i teraz. Nasze kontakty stały się regularne, bo studia doktoranckie odbyłem w Zakładzie Fizyki Jądrowej, gdzie Marek pracował. Tam się doktoryzował, tam robił habilitację, podróżując naukowo do Niemiec i Włoch.
Był człowiekiem o niezwykłej inteligencji. Oczytany, znający i ceniący sztukę, błyskotliwy, pełen humoru.
Mam w pamięci Jego żarty o dworcu kolejowym w Czeladzi, znakomite opowiastki o parczewskiej partyzantce (dlaczego ją sobie tak upodobał - nie mam pojęcia). Albo taka zagadka: koparka, bo kopać, mieszkanie, bo mieszkać, a czajnik? Oczywiście, bo czaić. Na imprezach martwił się zawsze, czy nie przegapił... zupy.
Ciepły, serdeczny, miał swoje sympatie, ale i anypatie. Ostatni raz rozmawialismy dłużej podczas powrotu z Kurozwęk, z rocznicowego spotkania Zakładu. Następnym razem porozmawiamy już Tam. Z całą pewnością także o Lasach Parczewskich.

R.I.P., Marku.

Z Polibiusza, greckiego historyka II w. p.n.e., wynotowuję:
"Tymczasem najwyższa pochwała należy się własnie ludziom obdarzonym zdrowym sądem i wielką inteligencją. Takich też należy uważać za najbardziej boskich i najbardziej też bogom miłych".

Marek_S_i_Rysiek_L.jpg

Marek i ja. 13 listopada 1982.

  2 komentarze  | 
  • cmentarz - Użytkownik: rl, 2016-10-05 21:01:58
    Marek pochowany jest na Cmentarzu Ewangelickim przy ul. Francuskiej w Katowicach.

2016-09-21 - Trymalchion forever

Petronius_Arbiter_by_Bodart_1707.jpg

Każdy z nas ma zapewne takiego znajomego. Napuszony, rozkłada ogon jak paw, absolutnie pewny siebie i swej wartości, dumny ze swej pozycji i osiągnięć (ich przejawem bogactwo, z którym się nie kryje), w obejściu hałaśliwy, uciążliwie kordialny, niezważający na niedostatki języka, wymowy, wykształcenia, zabiera głos na dowolny temat, na wszystkim się zna i ma wyrobione zdanie w każdej sprawie. Mistrz dobrego smaku, człowiek o wyrobionym  guście, otaczający się tym, co najdroższe i najbardziej poszukiwane, zbytkownymi meblami, najchętniej w dębinie i skórze, bibelotami, które zbiera przez całe życie i z których jest bardzo dumny. Artysta podniebienia, znawca win, wyrafinowanej kuchni. Obok niego pani Trymalchionowa, lekko schowana za mężem, ale przecież pokazująca się kiedy trzeba i wygłaszająca swoją porcję mądrości. Zawsze błyszcząca, kolorowa - w żadnym wypadku nie jest skromną, szarą panią pawową.

To wyzwoleniec Trymalchion, bohater  sławnej uczty z "Satyrikonu" Petroniusza. Czy autor "Satyrikonu" to ów Sienkiewiczowski magister elegantiarum, wyrafinowany, niedbały, pozornie zblazowany patrycjusz, przecież znakomity znawca poezji i sztuki, niechętny uczestnik uczt cesarza Nerona? Zdania są podzielone. 
O Petroniuszu i jego wspaniałym dziele pisze we wstępie do książki nowy-nienowy tłumacz, Leszek Wysocki. Pisze o świecie "Satyrikonu", o jego postaciach, o książce samej, jej konstrukcji, języku. Która do naszych czasów dotrwała - niestety! - niekompletna, bez początku, bez znaczącego kawałka środka, bez ksiąg końcowych. Przetrwała za to  2000 trudnych lat "Uczta Trymalchiona", opis rzymskiego kulinarnego rozpasania i obraz mentalności ludzi tych czasów; dodać trzeba od razu - jakiegoś wycinka społeczeństwa. 

Nie czytam ksiąg łacińskich w oryginale, szkoda, szkoda, ale jak świetnie pochłania się to żywe tłumaczenie Leszka Wysockiego, który co i rusz wyjaśnia swoje wybory, porównuje je z filologicznym obrazem oryginału, z decyzjami innych tłumaczy (na różne języki europejskie). W efekcie dostaliśmy przekład nieco uwspółcześniony, ale te anachronizmy nie rażą, wręcz przeciwnie - one przybliżają bohaterów: Enkolpiusza, Eumolpusa, Gitona, Trymalchiona, Fortunatę. Nie jest to przy tym przekład językotwórczy na siłę, co tak razi np. przy lekturze Apulejuszowych "Metamorfoz". Petroniusza-Wysockiego "Satyrikon" czyta się!
 

Drugie wydanie "Satyrikonu" ukazało się w PAU, w Krakowie w 2015 r.

"Zanim skończył ględzić, wjechała na stół taca z ogromną świnią. [...] Podziw nasz był tym większy, iż na nasze oko świnia była teraz znacznie pokaźniejszych rozmiarów niż wtedy, gdy wytypowano ją do zarżnięcia..." A dlaczegóż to? Dowiecie się, czytając.

 

2016-09-16 - Kosz ułomków. Fałszywy (jak zwykle) Seneka

IKONKI_KOSZYK.jpg 
Z książki Lidii Winiczuk poświęconej listom Pliniusza Młodszego wynotowałem coś takiego:

"Nasuwa się tutaj porównanie (Pliniusza - rl) z surowym — pozornie — Se­neką, który potępia, krytykuje wygodnictwo drugich, ale sam ko­rzysta z lektyki — znajduje jednak dla siebie usprawiedliwienie; cierpi — dla zdrowia!
<<Gdy wracam z odbytej w lektyce przejażdż­ki, czuję się nie mniej zmęczony, niż gdybym to, co przesiedzia­łem, odbył pieszo. Bo dać się długo nieść — to także trud (dla kogo? — L.W.). Dla mnie jednak wstrząsanie ciała było potrzebne, by żółć, jeżeli osiadła w ciasnych przewodach, została rozpędzona, lub sam oddech, jeśli z jakiejś przyczyny stał się gęstszy, był roz­cieńczony przez wstrząsy, które wedle mego odczucia dobrze mi zrobiły>> (Listy do Lucyliusza VI 55)".

I ja mógłbym tak się czasem męczyć...

 

  5044 komentarzy  | 

2016-09-08 - Kosz ułomków. Dla humanistów tout court

IKONKI_KOSZYK.jpg
"Nie ma w naszej części świata żadnej innej kultury humanistycznej niż kultura
pochodzenia starożytnego".
 
Profesor Adam Łukaszewicz - archeolog, epigrafik, filolog i papirolog
 

 

2016-09-04 - Drzewo, które oddycha nogami...

cypryśnik.jpg...a najchętniej w błocie.
Nieczęsto podróżuję. Trudno więc nie napisać o czymś, co się widziało na własne oczy.
To blisko, nie Grecja, nie Italia, nie Iliria. To pałacyk w Pławniowicach, dawna posiadłość Ballestremów. Jednego z rodów, które kiedyś władały majątkiem Śląska. U takiego Ballestrema praktykował Karol Godula. Pławniowice leżą niedaleko Kanału Gliwickiego, z Katowic jakaś godzina jazdy samochodem. Piękny ten pałac, piękny park. W parku cuda, platany, lipy, miłorzęby (ona i on), dęby, hibiscusy, magnolie, i to cudo największe - cypryśniki błotne, które na korzeniach mają pneumatofory, czyli bulwiaste narośla, którym drzewo pobiera tlen z atmosfery. Coś wyjątkowego. Zarządza pałacem, parkiem i parafią ksiądz dr Krystian Worbs. Cóż, kosi też trawę, negocjuje z konserwatorem zieleni wycięcie najmniejszej gałęzi, nawet zbiera drobne kamyczki, które wiatr lub ludzie rozsypują na alejkach. Przy tym człowiek ciepły, serdeczny i znakomity znawca rodzimej botaniki. Koniecznie trzeba Pławniowice zobaczyć. 
Są w pałacyku miejsca hotelowe, więc można tu spędzić weekend. Na fotografii cypryśnik 
z pałacowego parku. Niech mu się wiedzie (choć błota tu nie za wiele).
 

 

  1 komentarz  | 
« Pierwsza  < 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 >  Ostatnia »