2017-12-03 - Św. Mikołaj. Z Mir Cylijskich do Atlanty

stary-czowiek-na-awce-w-parku-1740136.jpg

Z ogromną przyjemnością witam znów w tym miejscu pana Stanisława Rawicza. Tym razem opowie nam o Świętym Mikołaju. Idę o zaklad, że mało kto wie, w jaki sposó święty z Mir Licyjskich (dziś południe Turcji) przeistoczył się w grubasa w czerwonej szubie, w saniach, które ciągną renifery (Rudolf...).

 

Mikołaj1a.jpg

 

Jestem w Turcji, w Antalyi, na wycieczce. Przewidziano dzień wolny, pilot zapytał uczestników, co by woleli: pójść na plażę, czy pojechać do Mir Licyjskich? Jak było do przewidzenia, wycieczka chórem zakrzyknęła „na plażę!” Pilot polecił kierowcy autokaru odwieźć towarzystwo tam, gdzie sobie życzą, a jeśli jest ktoś chętny do Mir, to on jest gotów wynająć samochód w hotelu, zrzucilibyśmy się na koszta wynajęcia, on sam poprowadzi. 

Więc pojechaliśmy. Najpierw do Termessos, opuszczonego miasta starożytnego na szczycie góry o wysokości około 900 m. Góra stroma, dziś porośnięta lasem, z którego wystają fragmenty wysokich murów; teatr grecki byłby znacznie lepiej zachowany, gdyby nie trzęsienie ziemi, które nawiedziło miasto przed wiekami. Podobno Aleksander Wielki zrezygnował z prób zdobycia miasta, bo przy takim jego położeniu straty byłyby nieproporcjonalnie wielkie w stosunku do korzyści.

A teraz do Mir. Jeszcze niedawno jedyna droga prowadziła tam przez góry, nie droga, a szlak, do przebycia tylko na osiołkach. Teraz wybudowano szosę asfaltową, która biegnie wzdłuż wybrzeża. Wybrzeże jest bardzo urozmaicone, droga wije się wokół niezliczonych zatoczek, nasz pilot ciężko pracuje, pokonując setki zakrętów.

I cóż takiego w tych Mirach? Na początku IV wieku biskupem był tu Św. Mikołaj. Jak powiada legenda, ufundował posag dwóm dziewczynom, które ponoć były bardzo urodziwe, ale i bardzo biedne; kombinacja tych dwóch czynników pozwalała przypuszczać, że droga owych dziewczyn do zbawienia nie będzie łatwa. Stąd też, aby nie zeszły na drogę grzechu, Święty sprawił im te cenne podarunki. I tak, odtąd 6 grudnia wszyscy składają sobie prezenty, nie myśląc o ratowaniu dusz, a obawiam się, że czasem ofiarodawcy mają nadzieje, że dar może przybliży efekt odwrotny. Na szczęście dla dusz, prezenty dziś się ofiarowuje prawie wyłącznie dzieciom. Z powodu tych prezentów wyobrażamy sobie Św. Mikołaja jako sympatycznego staruszka, tymczasem był on niezłym zawadiaką, na soborze w Nikei pobił Ariusza, zachowana w Bari jego czaszka nosi ślady złamania nie tylko nosa ale i szczęki, czyli w innym starciu ktoś mu się nieźle zrewanżował...

Za mojego dzieciństwa Św. Mikołaj był prawdziwym świętym, prawdziwym biskupem. Ojciec miał przygotowaną infułę, pastorał, sztuczną siwą brodę, okrywał się kapą z łóżka, która udawała ornat. Zniżając głos do basu wypytywał o grzeczność i wręczał upominek – czasem interesujący, czasem zaś, w czasie wojny, zgoła symboliczny. Okres świąt w domu obchodzony był uroczyście. Bywało, że zabierano nas aż 5 km do kościoła na roraty; robiły wrażenie śpiewy, kiedy za oknami kościoła ledwo zaczynał się brzask. W same święta w domu były dwie choinki, bo oboje z Iną uważaliśmy, że ten wielki świerk w pokoju jadalnym to jest choinka dla dorosłych i nam się należy własna w pokoju dziecinnym. Robiło się własnoręcznie wiele zabawek i ozdób. Było też coś w rodzaju szopki, ale bez żłóbka, wielkie pudło przedstawiało raczej scenę, gdzie po piachu pustyni wędrowali trzej królowie. Królowie, jak należy, ras różnych (Baltazar całkiem jak Murzyn z Konga), mieli w rękach kostury wędrowców, ruch korbą uruchamiał gwiaździste tło, które się przesuwało, a królowie poruszali się w miejscu, przesuwając kostury. W miarę przesuwania tła palm przybywało, ukazywała się gwiazda betlejemska, dalszego ciągu nie było, widocznie ojciec nie zdążył zrobić, a potem stracił ochotę do kontynuacji. Śpiewało się kolędy, ojciec przygrywał na skrzypcach.

Potem nastał socjalizm. Mimo tego Św. Mikołaj jakoś funkcjonował. Stracił tylko przydomek „święty”, był już tylko „Mikołajem”, podobnie jak np. w Krakowie ulice imienia ewangelistów się zeświecczyły i zostały tylko ul. Jana, ul. Marka itd. Upaństwowiony Mikołaj nie ubierał się też w ornat, a w czerwoną szubę, niemniej chodził po ulicach z pastorałem, bywało że nawet w infule bez krzyża. Był raczej krzyżówką Mikołaja i Dziadka Mroza ze Wschodu (choć tego drugiego imienia w PRL nie używał). W tej wersji mógł być zresztą równie dobrze Św. Mikołajem, dziadkiem Mrozem, amerykańskim Santa, francuskim Père Noël i kimkolwiek innym.

Teraz mamy kapitalizm, a biskup Mikołaj z Mir Licyjskich nie powrócił, nadal ma czerwony kubrak z futrem, buciska z cholewami, czapkę z pomponem. Nie mówi jeszcze „Ho! Ho!” (już mówi, przyp. rl) i nie wpada przez komin do domu jak Santa, ale i do tego dojdziemy. Czasem rezygnuje z koloru czerwonego, jeśli barwy firmy wymagają np. niebieskiego, czasem też zmienia płeć i wtedy nie ma brody, a kubrak bardzo kusy, niestosowny do pory roku w naszym klimacie (w Mirach by uszedł).

Jak mi się wydaje, i Dziadek Mróz, i Santa mają wspólne pochodzenie (i strój), niewiele związane z tradycją chrześcijańską. Jest to wynalazek skandynawski. Istnieje w tamtejszej tradycji postać Tomte (z akcentem na „e”), taki wyrośnięty troll, który w okresie Jul (tzn. przez dwa tygodnie od przesilenia zimowego) przyjeżdża z dalekiej północy saniami zaprzężonymi w renifery i też rozdaje gościńce. Czasem przyjeżdża z okolic Bieguna, ale może być, że i skądś bliżej, tam gdzie żyją Lapończycy, np. dziś musi to być Rovaniemi w Finlandii. To lapońskie pochodzenie tłumaczy jego barwny strój – lapońskie stroje ludowe są właśnie takie bajecznie kolorowe, czerwone, intensywnie niebieskie itp. (kiedyś na dworcu głównym w Sztokholmie zaszokował mnie taki wściekle kolorowy osobnik w budce telefonicznej). Z Finlandii do Rusi niedaleko, Tomte zyskał przydomek Mroza, zresztą obaj podobnie często pokazują się w towarzystwie młodocianych pomocników; u Skandynawów - chłopców, w Rosji – dziewczynek Snieguroczek. Zapewne Dziadek Mróz funkcjonował jeszcze za cara, bo „Nikołaj Czudotwórca” jest jednym z najważniejszych świętych prawosławnych i nie mógłby się zniżyć do bawienia dzieci. Ale w jaki sposób Skandynawia sprzedała  Amerykanom czerwonego Tomte? Otóż Tomte został przystosowany do gustów amerykańskich przez rysownika szwedzkiego pochodzenia Sandblooma na zamówienie firmy Coca Cola do celów reklamowych, bo w zimie na Coca Colę było bardzo małe zapotrzebowanie. Sandbloom tylko trochę powiększył znajomą mu z rodzinnych stron postać Tomte, na jego malunkach ma zawsze butelkę Coca Coli w ręku. Kolor czerwony ma więc swoje uzasadnienie. Działo się to zaledwie w latach trzydziestych. Znaczy, nie Mikołaj, tylko Kola, a raczej Coca Cola cichcem przemycona.

I jeszcze to Rovaniemi, żeby nie było wątpliwości skąd on. A to chytrusy ci potomkowie Wikingów. Doszło do tego, że poczta australijska wydała znaczek na Boże Narodzenie, na którym jest plaża nad Pacyfikiem, tłum gołych turystów, a po niebie jedzie biskup licyjski – saniami, zaprzężonymi w renifery. W taki upał!

Miry – miejscowość maleńka, parę domów. Największą atrakcją są raczej grobowce Lików, wykute w ścianach skalnych, stadion grecki. Oryginalnego kościoła, siedziby Św. Mikołaja, już nie ma, jest budowla z V wieku. Ta zresztą też była już w ruinie, brakowało sklepienia, kiedy przed stu pięćdziesięciu laty bogaty Rosjanin postanowił ją wyremontować. Wynajął niemieckiego architekta, a ten dorobił zgoła gotyckie, ostrołukowe sklepienie, zupełnie nie z tej epoki. Posadzki kościoła są chyba oryginalne, wyświechtane stopami wiernych przez prawie dwa tysiące lat. Na jednej ze ścian jest pozostałość fresku przedstawiającego Św. Mikołaja (bez brody!). Tyle zostało. W pobliżu, na placyku miejskim, stoi na cokole pomnik Świętego: w futrzanej szubie, z workiem na plecach, otoczonego gromadką dzieci. Już i tu...

Mikołaj2a.jpg

 

 

  1 komentarz  | 
  • odp. - Użytkownik: Małgorzata, 2017-12-03 13:13:02
    Magia... magia ....

    Mikołaje, wielkopolskie Gwiazdory, śląskie Wiljarze i Józefy - w różnych regionach różnie zwani, ważne, aby wyczekiwane prezenty przywieźli ...
    Lubiłam i lubię ten okres przedbożonarodzeniowy, od 6 grudnia począwszy, kiedy dzieckiem będąc zaglądałam pod poduszkę - co tez mi Mikołaj przyniósł ( mody na skarpety u kominka jeszcze nie było ). Mikołaj przychodził drugi raz w wigilijny wieczór z prezentami ...
    Moja wnusia (w Wielkopolsce) zawsze mi mówi " Babciu, Gwiazdor nie Mikołaj ,,,"

    Jak zwykle z wielką przyjemnością czytam wszystko, co zamieszczasz Ryśku na swoim blogu i niecierpliwie czekam na następne wpisy,
    Serdecznie pozdrawiam. Małga,

2017-11-21 - Odchodzą

 

osieca_i_przybora.jpg

 

Cofamy się o pół wieku, jesteśmy w Warszawie. Trzy lata – 1964, 65 i 66. Szara noc nad krajem, noc Władysława Gomułki, gdy zgasły już na dobre światła Października. Gdzie przecież wciąż błyszczą liczne ogniki. Swobody, intelektualnej i emocjonalnej. Jednym z nich Kabaret Starszych Panów, Przybory i Wasowskiego. Innym piosenki i widowiska Agnieszki Osieckiej. Złote lata polskiego kabaretu, złote piosenki satyrycznej i lirycznej.

Dostałem właśnie na urodziny Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory Listy na wyczerpanym papierze. To drugie wydanie książki (2016), której pomysłodawczynią i opiekunką artystyczną jest Magda Umer.

Po odejściu kolejnej, ukochanej żony Alicji Wirth Przybora, którego „życie jako forma spędzania czasu przestało interesować”, jak pisze Umer: „Wyjął z sekretarzyka dużą brązową kopertę z napisem  ‘Agnieszka’ i podał mi ją. ‘Zastanawiałem się, co zrobić z jej listami, i doszedłem do wniosku, że nie jestem w stanie ich zniszczyć. Myślę, że literatura polska by nam tego nie wybaczyła. Zaopiekuj się tym’”. A gdy „Agata [Passent, córka A.O. – przyp. rl] zadzwoniła do mnie [M.U.] z informacją, że znalazła listy Jeremiego do Agnieszki i zastanawia się nad ich opublikowaniem. ‘Wiesz, bo to taka piękna literatura’”, sprawa wydania tych pięknych listów miłosnych była postanowiona. Jeszcze tylko zgoda syna Jeremiego - Kota Przybory i Listy mogły się ukazać.

Historia ich miłości zaczęła się w lutym 1964 (tak mówią listy), a skończyła na dobre w czerwcu 1966 roku (jeśli o uczuciu można powiedzieć, że się skończyło "na dobre", jak zauważa Umer). Najpierw więcej pisze on, potem sytuacja się odwraca. To zarówno listy w formie tradycyjnej, ale mnóstwo tam małej i większej poezji. Cytaty z ich piosenek, ale także wiersze pisane specjalnie dla Niej, specjalnie da Niego.

Piszą do siebie: „Śpiewaczko moja ucieszna”, „Niewymienna moja na nic”, „Potworze kochany”, „Kochany Książę”, ale też tak po prostu: „Kochany”, Kochana”, „Kochanie”.

Ręcznie, na maszynie, na papierze listowym (którego często brak), na papieru skrawkach. Listy, telegramy, pocztówki, widokówki. Piszą z sąsiedniej ulicy, z Włoch, Anglii, Francji i Szwecji. W domu, w pociągu, w lesie, w parku, na plaży. Rano, wieczorem, w środku nocy. Piszą po rozmowie telefonicznej i na tę rozmowę często rozpaczliwie czekając. Są czuli, ale nie czułostkowi.

Pisze ona:
„Dookoła noc się stała
księżyc się rozgościł,
jeszcze ci nie powiedziałam
wszystkich słów miłości,
jeszcze z tobą nie zdążyłam
na najdalsze gwiazdy,
jeszcze ci nie wymyśliłam
najpiękniejszej nazwy”…

I on:
Nie, nie pójdę tej wiośnie
na rękę!
Serce w żadną mi nie wrośnie panienkę!
- Za to darzę cię estymą
nareszcie!
- Zakochałem ja się – zimą,
już wcześniej…”

Agnieszka odeszła w 1997 roku, Jeremi siedem lat później. Dwa ogniki zgasły.

Z tamtych lat nie ma już z nami Kaliny Jędrusik, Ireny Kwiatkowskiej, Krystyny Sienkiewicz, nie ma Mieczysława Czechowicza, Jerzego Wasowskiego, Edwarda Dziewońskiego, Bronisława Pawlika, że wymienię tylko niektórych. Niedawno żegnaliśmy Wiesława Michnikowskiego, Alinę Janowską. Odchodzą. Mam wrażenie, że po nich pustka. Zostają programy, nagrania TV, płyty. I listy. Jak te na wyczerpanym papierze.

  • odp. - Użytkownik: Małgorzata, 2017-11-21 16:41:48
    ... Pamiętam, jak byłam lekko oburzona na Agatę Passent , że chce upublicznić listy
    A.O. i J.P. .... że za wcześnie .....
    Książki jeszcze nie czytałam, poznałam tylko fragmenty, te, co zdołałam znaleźć
    w necie ... Takie piękne ... Inne przecież nie mogły być ...

    Zrobię sobie z "Listów ..." prezent na gwiazdkę ...
    Czytałam natomiast dwie książki Hanny Bakuły poświęcone A.O. - " Ostatni Bal (Listy do A.O." i "Druga Dal (Listy do A.O.")

    I masz rację Rysiu - najlepsi odchodzą, pustka po nich zostanie na zawsze ....

    Serdecznie pozdrawiam. m.

2017-10-18 - Kwestionariusze, omówienie


Kwestionariusze Prousta, Pivota i Fahrenheita
październik 2017
Moi znajomi z FB i nie tylko


Dwa słowa wstępu. Tak zwane kwestionariusze są zabawą towarzyską, w żadnym wypadku nie aspirują, by być analizą psychologiczną. Pojawiły się pod koniec XIX wieku, a bodaj pierwszy był tzw. „kwestionariusz Prousta”, sporządzony przez przyjaciółkę pisarza i wypełniony przez niego ponoć dwukrotnie. Potem były różne mutacje, Pivota na przykład, a najbardziej znany jest k. Fahrenheita. W moich czasach licealnych (1970-74) bardzo popularne były tzw. zeszyty, gdzie na kolejnych stronach pisało się pytanie i kto chciał, przedstawiał swój pogląd na sprawę. Ile tam było mądrości życiowych!

Skąd temat kwestionariuszy teraz u mnie? Przeglądając różne materiały związane z osobą zmarłego niedawno Janusza Głowackiego, natknąłem się na jego k. Fahrenheita. Obejrzałem też filmowe kwestionariusze różnych publicznych osób, aktorów i pisarzy.

Nie siląc się na modyfikacje, posłałem więc trzy oryginalne kwestionariusze do swoich znajomych (głównie z FB), zdając sobie sprawę, że pewne pytania czasem irytująco powtarzają się. Uznałem jednak, że co oryginał, to oryginał.

Dostałem 25 wypełnionych ankiet. Kilka osób odmówiło wprost, zasłaniając się potrzebą prywatności. Ktoś obiecał, nie odpowiedział. Ankiety podzieliłem na trzy grupy wiekowe, będąc ciekawym, czy jest jakaś korelacja między wiekiem a zestawem wyznawanych wartości. Bo przecież jakieś wartości tu się prezentuje. Jeszcze raz podkreślam – to zabawa. Ani to materiał wiarygodny statystycznie, ani żadna metoda badawcza. Zabawa. Ale w zabawie też może tkwić jakaś mądrość, czyż nie?

Te trzy grupy to:
A)     30-latkowie (29-35, „młodzi”)
B)     wiek średni (35-45, czasem podciągam ich do „młodych”)
C)     wiek 50-60+ („starsi”)
Grupa C jest najliczniejsza, cóż, to moi rówieśnicy. Grupy A i B równoliczne.
„Próba badawcza” była nieco zwichrowana – kilka osób cierpi na stwardnienie rozsiane (ok. 1/3).
Pozwólcie zatem, że najpierw omówię odpowiedzi na poszczególne grupy zagadnień, a potem napiszę parę słów niby-podsumowania.

1)      Jak się postrzegamy, jaką cechę naszego charakteru uznajemy za dominującą

Bez różnicy, młodsi czy starsi - podkreślamy swój upór, wolę działania, pracowitość, otwartość na życie, jego wyzwania, ciekawość świata. Jesteśmy ludźmi czynu, aktywni, nie pasywni. Młodsi i starsi, zdrowi i chorzy. Ale ktoś podkreślił swoją wrażliwość (młody), ktoś spokój (średniak), a ktoś pogodę ducha (starszy). 

2)      Czego w sobie nie lubimy

Lenistwa, niezdecydowania, impulsywności, przesadnego uporu, niepotrzebnej złośliwości, podporzadkowania nieokiełznanym emocjom. Parę osób nie lubi narzucania innym swej woli, ktoś swej niepunktualności, inny - ulegania (jesiennym) depresjom.

3)      Kim, jeśli nie sobą?

Co ciekawe, sporo osób nie chciałoby zmieniać swego życia, nawet gdyby była taka możliwość. Ale, jeśli już – chcemy być ARTYSTAMI. Malarzami, projektantami wnętrz, architektami, muzykami, pisarzami. Pewna pani widziałaby się w roli „artystki francuskiej”. Pożądana bywa także rola sportowca. Tylko jedna osoba chętnie widziałaby się w zawodzie inżyniera i jeszcze druga w zawodzie stolarza. Ktoś chciałby być podróżnikiem (to piękne zajęcie!). Są i tacy, którzy nie daliby się namówić na powtórny start w życie, a jeśli już to w roli Kota lub Żurawia. Lub Mgły…
Ktoś słusznie zauważył, że to kim zostajemy, jakie role pełnimy w życiu, zależy nie tylko od nas samych, ale od wielu zewnętrznych czynników. Zgoda, ale to taka "przymiarka" z przymrużeniem oka.

Pytani, jakich zawodów nie chcielibyśmy wykonywać, kategorycznie odrzucamy prace na taśmie produkcyjnej, nudne urzędnicze, ale także pracę w charakterze nauczyciela, dziennikarza oraz policjanta, prokuratora, sędziego, komornika (łańcuch: od ujęcia po wyegzekwowanie). Niektórzy nie chcieliby pracować jako opiekunowie ludzi starych, co jest – przyznacie - trochę niepokojące.

4)      O czym marzymy, jak wyobrażamy sobie szczęście

Tylko jedna osoba napisała wyraźnie, że JEST SZCZĘŚLIWA, ale tylko w 2-3 ankietach znalazłem wyraźne poczucie bycia nieszczęśliwym. Tylko jedna osoba nie myśli o szczęściu.
A szczęście to zdrowie ("reszta się ułoży"), rodzina, udane związki, harmonia w życiu, spokój. I nie różnimy się w tych wyobrażeniach wcale – młodsi i starsi. Parę osób podkreśla wagę powodzenia zawodowego. Jedno marzenie przebija inne – to dom na egzotycznej wyspie (ale w otoczeniu kochającej rodziny). Raczej jednak jesteśmy realistami. Szczęście nie zależy od tego GDZIE go szukamy, lecz Z KIM go chcemy doświadczyć.
Dla kilku młodszych osób szczęście to „wolność”. Pytanie, jak ją rozumieć. Wolność od czy do czegoś?
Z całą jednak pewnością pieniądze szczęścia nie dają. :)
[...] mieć partnera, z którym wzajemnie się motywujemy do poznawania i robienia razem ciekawych rzeczy i który nie próbuje mnie zawłaszczyć, nie oczekuje, że jako kobieta będę go obsługiwać bardziej, niż on mnie. Być wolną od większych trosk materialnych, zdrową (wraz z bliskimi i przyjaciółmi), być blisko nich na co dzień. 

5)      Nasze lęki, nasze obsesje

Są tacy, którzy lęków nie mają i przy tym pytaniu stawiali znak zapytania.
Ale raczej boimy się – samotności (każda grupa wiekowa), utraty/pogorszenia zdrowia, chorób nowotworowych i alzheimera, niepełnosprawności i uzależnienia od innych, bezsilności. Starsi boją się braku bezpieczeństwa finansowego i wojny. Są też lęki i obsesje „indywidualne” – boimy się pochowania w letargu, obawiamy krzyku, rekinów (!), masek i… mostów, a także Dobrej Zmiany.

6)      Dzieciństwo i nasze strachy

Może nie zdajemy sobie sprawy, jak jest ważne w kształtowaniu naszej osobowości. Te nasze pierwsze wspomnienia: babcia opowiadająca bajki, tajemniczy strych, ostatni pokój w mieszkaniu dziadków, zamknięty stale na klucz (czemu?). Baliśmy się, że tata nie wróci z pracy, ale lękaliśmy się też naszej mamy, obawialiśmy się, że podpalą nasz dom (!), śmierci, a właściwie (jak ktoś napisał) śmiertelności, wybuchu gazu, pająków, psów, baliśmy się – w skrajnym wypadku - WSZYSTKIEGO. Ale jedna pani pamięta, jak pewien chłopczyk podciągnął jej (wówczas małej dziewczynki) spódniczkę do góry… 
Ktoś z przykrością wspomina o sekowaniu dzieci odmiennych (grubi, okularnicy, nie w pełni sprawni, nowi, "inni" maja najgorzej od zawsze; wspomnijcie "Władcę much").
Nasze wspomnienia sięgają wieku trzech lat, bywa, że nawet dwóch. Ale ktoś pamięta zdarzenie, które (jakoby) miało miejsce, gdy miał(a) kilka miesięcy.
Za dzieciństwem, za dziecięcą niewinnością - tęsknimy.
Pozwólcie, że coś zacytuję:
[...] bałem się pewnego dziwnego snu, który co jakiś czas się powtarzał. Dziwny, niefabularny. Pędzące nade mną coraz szybciej geometryczne figury ułożone w jakieś chaotyczne wzory. Krzyczałem wtedy przez sen, a mama nie potrafiła mnie dobudzić. Siedziałem na łóżku z otwartymi oczami i krzyczałem, ale nie potrafiłem się ocknąć.

7)      Gdy kłamiemy…

Otóż NIE KŁAMIEMY. Bo nie umiemy, bo nas to brzydzi. A jeśli już, to wstydzimy się bardzo lub denerwujemy. Wyjątki – są, a jakże. Lepiej spuścić zasłonę milczenia.

8)      Przeklinamy? Słowa, które lubimy i takie, których wcale

Przeklinamy z ochotą, z przyjemnością i choć się tego wstydzimy, wiemy, że to część naszego życiowego słownika.
To jest jak oddychanie, choć bywają i tacy, którzy NIE PRZEKLINAJĄ WCALE. Nie oddychają?
Więc jak? „Kurwa” króluje w każdym pokoleniu, choć „dupa”, „ch..., „pier...”  i „zje..." (młodzi, choć nie tylko...) też cieszą się sporą popularnością. Starsi wymieniają popularną niegdyś „cholerę jasną”, ale już kuriozalnie brzmi „pies go trącał”. Przypomina mi się „psiakostka” z filmu "Notting Hill". Podróżujący dużo po świecie zmieniają nasze rodzime wynalazki na „shit” i „fuck”, ale to rzadkość.

Nie cierpimy zdrobnień typu „pieniążki”, „fakturka”, nie znosimy, gdy ktoś mówi: „weznę”, „poszłem”. O dziwo nie jest nam po drodze z „kolesiami” i „spoko (koleś)”; także młodsi nie przepadają za takimi zwrotami, choć przyznają się do ich (nad)używania. Nie znosimy popularnego "dokładnie" (owego skopiowanego exactly).
Lubimy ciekawe, dźwięczne słowa, typu „sophisticated”, „anturaż”, ale przyznajemy szczerze, że „miłość”, „kocham”, "maleńka", „las”, „słońce”, „przestrzeń” mają dla nas urok nieodparty. Ta świadomość języka budzi nadzieję, że nie jest z nami tak najgorzej.

9)      Ta nasza Przyszłość

Tu jest ogromna różnica między młodszą generacją i starszą.
Młodzi patrzą na nią z ekscytacją, nadzieją, starsi z obawą, choć bywa, że i pewną ciekawością. Zdarza się spojrzenie pełne spokoju, ale też jawi się tam pustka i ciemność.

10)     Krajobrazy i dźwięki

Mieszkamy w miastach, ale podziwiamy naturę. Góry, morze, szum deszczu, wiatru, śpiew ptaków. „Klasyk”, jak pisze pewna pani. Ktoś zachwyca się dźwiękiem dzwonków tybetańskich, ktoś lubi pozorną ciszę wsi w upalne południe. Lubimy nasze swojskie krajobrazy, Tatry, Sudety, ale Tajlandia, Dubaj, Meksyk, Stambuł, góry Szkocji, szczyty Alp też nas poruszają. Więc piękno natury i piękno cywilizacji.
Ale nienawidzimy jazgotu tej cywilizacji – betoniarek, kosiarek, młotów pneumatycznych, odgłosów wiercenia, różnych alarmów.
Ktoś także napisał, że nienawidzi głosu cierpiących zwierząt.

11)      Kobiety, mężczyźni, przyjaciele. Czego zazdrościmy, co podziwiamy

Kobiety. Tu jesteśmy trochę podzieleni. Starsi pisząc o wizerunku kobiet, wśród pożądanych cech wymieniają na pierwszym miejscu czułość, ciepło, erotyzm. Młodsi – pracowitość, odwagę (!), empatię. Ciekawe - nikt poza jedną osobą (i to w dodatku kobietą) nie pisze o potrzebie wierności (w drugą stronę podobnie). 
Mężczyźni. Powinni być inteligentni, zaradni, mieć duże poczucie humoru, ciekawość życia, fantazję w seksie. Spore to wymagania i chyba większe niż w drugą stronę.
Ciekawą pożądaną cechą jest "wyczucie proporcji" - odróżnianie rzeczy ważnych od błahych.
Przyjaciele. Nic nowego, nic zaskakującego. Wiemy doskonale, jacy powinni być. Ktoś napisał: „uczciwi”. To jakoś podsumowuje nasze wobec nich oczekiwania.

Innych podziwiamy, ale im nie zazdrościmy. Talentów wszelakich, elokwencji, erudycji wynikającej z wiedzy, a nie tej pozornej. Jeśli w nas bezsilność – podziwiamy ich energię, odwagę, gdy jesteśmy impulsywni – ich cierpliwość i spokój.
Takie rozumienie przyjaźni, uznanie dla czyichś talentów jest wspólne dla wszystkich, młodszych i starszych.

12)      Co nas zniechęca, co nas nakręca

Zniechęca nuda, jednostajność, czasem niestety nasze porażki, nakręcają sukcesy. Jesteśmy dziećmi naszych czasów. Sukces vs. porażka. Niektórzy odcinają się od takiego kategoryzowania życia. Ale oni są w mniejszości.

13)      Książki i filmy

Książki. Kubuś Puchatek jest liderem. Jest powszechnie uznanym bohaterem literackim wszystkich pokoleń. „Bo jedni mają rozum. A inni nie mają. I już”. Jest mędrcem i małym, śmiesznym przyjacielem.
Z towarzyszy naszej młodości wymieniano Anię Shirley, Tomka Sawyera, Tomka Wilmowskiego i Sama Gamgee.
Pojawili się nawet Zawisza Czarny, Winnetou i... Pan Samochodzik.
Taka refleksja: ci starsi chyba więcej czytają, a może mieli więcej czasu do czytania, bo dłużej żyją? Kogo tu mamy: Colas Breugnon, Sherlock Holmes, Petroniusz, bohaterowie "Świata Dysku", powieści Kundery, Hessego, ludzie Kafki, ale także Lisbeth Salander (więcej niż jeden raz).
Jedna (młodsza) osoba wymienia Behemota i Fagota z „Mistrza i Małgorzaty”. Zdarzały się w naszej zabawie literacko wyrafinowane osoby, co cieszy.

Filmy: chętnie cytujemy sceny z "Misji" (rozgrzeszenie i rozstrzygająca bitwa), "Casablanki" (pożegnanie), lubimy też (powszechnie) sceny przeobrażenia bohaterki "Pretty woman", kadry z "Forresta Gumpa", z "Fortepianu", "Siedmiu wspaniałych", "Dirty dancing", "Pulp fiction" (konkurs tańca)… Ci ze starszego pokolenia wspominają Wajdę, filmy z lat 60. i 70. – "Absolwenta" (hotelowa scena z panią Robinson), "Nocnego kowboja", striptease w "Strachu na wróble", kino czeskie.

14)      Nasze życie

Co lubimy robić. Wszyscy lubimy czytać. Tym środowisko ankietowane przyjemnie odstaje od średniej statystycznej. Lubimy (pasjami) spotykać się ze znajomymi, przyjaciółmi. Młodzi nawet bardziej. Chodzimy do kina, uprawiamy sporty (chętnie rower, także kręgle, nawet "rura dance"), nawet poważnie chorzy bywają w tym znakomici. Podróżujemy, oczywiście młodzi robią to już od dziecka. Pasjonaci pielęgnują rośliny, opiekują się zwierzakami. NIE piszemy o czasie spędzanym przy kompach, tabletach, smartfonach. Albo się kapkę wstydzimy marnowanego czasu, albo to rzeczywistość jak fizjologia i ją zwyczajnie pomijamy,

Co nas rozśmiesza. Nasze dzieci, zwierzęta, także kabarety, stand upy. Lubimy subtelny, wyrafinowany humor angielski. Jest jedna osoba, która "już się nie śmieje".

Mówimy do siebie? Jedni tak, drudzy nie. Dyskutujemy ze sobą w myślach.

Co pijemy?  Młodzi bardzo chętnie wodę, chociaż ci starsi powoli się przekonują, że woda jest nie tylko dla zwierząt. Ktoś wspomina, że smakuje mu sok z brzozy z dziką różą. Populacja generalnie dzieli sią na amatorów herbaty (czarna i zielona), kawy i resztę świata. Te światy czasem się łączą. Z alkoholi lubimy wino (białe i czerwone, z przewagą jednak tego drugiego), niektórzy dobre drinki, jakieś mojito, aperol spritz, baileys, starsi deklarują whisk(e)y (chętnie malt) i piwo. Jedna osoba pije kawę Inkę.

Muzyka, której słuchamy. Dwie bodaj osoby nie słuchają jej w ogóle. Parę osób nie ma wyraźnych idoli muzycznych. Każde pokolenie ma oczywiście swoich idoli i rzadka jest sytuacja, by młodzi słuchali muzyki lat 60. (Janis Joplin wymienia jedna osoba w wieku poniżej 30 lat). Są gwiazdy „międzypokoleniowe”, jak Sting czy Cohen. I jak to w Polsce - niezmienną popularnością cieszą się Depesze.
Beatlesi, Pink Floyd, Led Zeppelin, Mark Knopfler, Nick Cave - to wyraźni faworyci 60-latków. Młodsi i średniacy lubią Bajora, Korteza, Chylińską, Kazika, Nosowską. Podziały nie sa oczywiste.
Muzyka klasyczna pojawiła się w tych kwestionariuszach raz. Jeden raz. Może sformułowanie „idol muzyczny” narzuciło określone wybory?

15)      Polska

Jeśli stąd wyjeżdżamy (bo są i tacy, którzy nie wyjeżdżają), tęsknimy za rodziną, przyjaciółmi, krajobrazami, „przaśnością”, pierogami. Jednej osobie nie brak niczego, gdy jest poza krajem.  

16)      Bóg

W prawie wszystkich ankietach na pytanie, jakie słowa Pana Boga chciałby (chciałaby) usłyszeć na powitanie w Niebie, piszemy coś takiego: „Cieszę się, że Cię widzę” albo krótko: "Siema".
We wszystkich, prócz jednej. W tej oczekuje się od Boga wytłumaczenia za zło.

I tak to wygląda. Z uwagą czytałem kwestionariusze, z dużą przyjemnością, bo było tam wiele mądrych spostrzeżeń, refleksji. Często także przekraczających ową barierę prywatności. Parę osób potraktowało ankiety jako okazję do powrotu do lat dawno minionych, do tamtych miejsc, osób, wydarzeń.
Nie różnimy się zbytnio – młodsi i starsi. Nasze systemy wartości są zbliżone, choć inne czasy nas formowały, inne okoliczności. Ciekawe jest także, że ludzie chorujący poważnie od młodych lat mają w sobie tyle zapału i nadziei. To bardzo budujące.
Grupa osób, którą zaprosiłem do zabawy "w kwestionariusze", nie jest raczej reprezentatywna dla tego społeczeństwa. I dobrze...

Dziękuję wszystkim za współpracę. Mam nadzieję, że również dla Was był to dobry, niezmarnowany czas. Osobno chcę podziękować pewnej osobie, która choć nie wypełniła kwestionariuszy ze względu na ograniczenia fizyczne – przysłała miły, ciepły list.

r.

kwestionariusz-prousta.jpg

Monsieur Proust

 

  • Ależ napisz! - Użytkownik: rl, 2017-10-20 10:11:40
    Ależ napisz i podeślij, jeśli chcesz. Uzupełnię chętnie tę "analizę".
  • Podsumowanie - Użytkownik: JK, 2017-10-19 22:03:15
    Celne podsumowanie zebranych kwestionariuszy :) Trafne spostrzeżenia, które dobrze się czyta. Ogólnie świetna zabawa :)
  • Przepraszam - Użytkownik: Hania, 2017-10-18 22:46:45
    Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam analizę kwestionariuszy. I z żalem, że sama się nie wywiązałam - tak się złożyło, nie miałam warunków ostatnio (dostępu do laptopa), choć z doskoku do kwestionariuszy zaglądałam, coś tam dopisywałam - nie zdążyłam :(
    Może i strata niewielka, nic ciekawszego niż to, co Ryszard tu przedstawił, nie wymyśliłabym, może tym ciekawiej i fajniej, optymistyczniej wiedzieć, że ludzie są tacy właśnie. Dzięki, Rysiu za ten zapis!

2017-10-10 - Misérable

Dzisiaj (10 października) w warszawskiej Desie Unicum licytowane będą trzy obrazy Moïse Kislinga. To jeden z mniej znanych malarzy École de Paris. Przypomnijmy - "Szkoła Paryska" była to grupa malarzy imigrantów, głównie z krajów Europy Środkowo-Wschodniej i Rosji, którzy przybyli do Paryża na początku ub. wieku i byli nieformalną grupą artystów, często przyjaciół (nazwę tę nadał krytyk sztuki André Warnod). Ale wróćmy do Kislinga. Polak pochodzenia żydowskiego po studiach malarskich u Pankiewicza ruszył do Francji, do Paryża, gdzie wkrótce zyskał miano "księcia Montparnasse'u". Malował początkowo pod wpływem Picassa, Braque'a, Cezanne'a, potem poszedł na swoje i teraz chyba najbardziej znany jest ze swych melancholijnych, smutnych, "miserabilistycznych" portetów. W muzeach i kolekcjach prywatnych znajdziemy jeszcze wiele aktów, (fowistycznych) kompozycji kwiatowych, (kubistycznych) pejzaży. Szkoła Paryska kojarzy nam się z Tadeuszem Makowskim, Eugeniuszem Eibischem, Melą Muter, Eugeniuszem Zakiem i tymi najsławniejszymi  - Chagallem, Soutinem i... Modiglianim. 
Niechże i teraz z Moïse Kislingiem.

Czy sam był nieszczęśliwy? Na zdjęciach z rodziną, żoną, dwójką synów. Ustabilizowane od pewnego momentu życie. Więc dlaczego? Nie mam dostępu do szczegółowych danych biograficznych. Ale to coś w twarzy Kislinga zastanawiająco przypomina wyraz twarzy, nastrój postaci z jego obrazów. Kopiował siebie?
Lubimy takie wyjaśniające poszukiwania. Zwykle nie mają większego sensu. A może czasem mają?

Mk1.jpg          mk10.jpg       mk18.jpg

mk15.jpg      mk19.jpg       mk16.jpg

mk3.jpg

(na podst. wikiart.org)

Napisała mi Małgosia K.: "Dziewczyna z Marsylii" wylicytowana za 800000 PLN... 

 

  1 komentarz  | 
  • odp. - Użytkownik: Małgorzata, 2017-10-11 21:29:01
    Jedno słowo - DZIĘKUJĘ !

2017-09-25 - Dżanus

Jego śmierć rozpłynęła się w newsach i informacjach o innych odejściach, których ten rok nam nie oszczędza. A to może najwybitniejszy polski pisarz tej doby. Janusz Głowacki.

Czy aby nie jest tak, że o pisarzach, którzy przetrwali, mówi się w czasie teraźniejszym nie „był”, a „jest”? No to jak to jest z Jerzym [Andrzejewskim – rl] ? Był czy jest? Czesław Miłosz to wiadomo. A Gombrowicz, Schulz, Witkacy, Dąbrowska, Herbert, Gałczyński, Białoszewski, Tuwim? A moi koledzy Grochowiak, Iredyński, Himilsbach? A Iwaszkiewicz i Słonimski? - pyta Głowacki w autobiografii Z głowy, wydanej w 2004, trzynaście lat przed śmiercią.
Która dopadła go w sierpniu br. na wakacjach w Egipcie. Wkrótce skończyłby 79 lat.

A on sam? Czy przetrwa? Czy jego opowiadania (Wirówka nonsensu, My sweet Raskolnikow, inne) będą czytane, a dramaty, czy będą wystawiane, oglądane? Kopciuch, Polowanie na karaluchy, Antygona w Nowym Jorku, Czwarta siostra. Czy będzie się oglądać filmy według jego scenariuszy? Psychodrama, Rejs, Polowanie na muchy, Trzeba zabić tę miłość. No i film o Wałęsie, Człowiek z nadziei.
Czy będzie czytana jego zaskakująca, wielowątkowa biografia Jerzego Kosińskiego, Good night, Dżerzi?

glowacki_ag.jpg

Przeglądam Z głowy, czytam, co napisał, oglądam dramaty, filmy. Niektóre rzeczy ponownie, niektóre pierwszy raz. W dużej, szybkiej dawce usiłuję przyswoić sobie jego pisanie, pojąć Głowackiego.

Życie spędził po tej i tamtej stronie Oceanu. Warszawa - Nowy Jork. To oś jego życia i jego pisania. Janek - „Dżanus”.

Jest taka anegdota z okresu studiów w uczelni teatralnej, gdy student Głowacki odmawia zagrania… jajka.
Pani profesor Maria Wiercińska spytała:
- Dlaczego, Januszu, nie chcesz się tak jak wszyscy toczyć?
- Bo ja się, pani profesor, wstydzę – odpowiedziałem szczerze. I wtedy zostałem po raz pierwszy w życiu oskarżony o cynizm.

To podejrzenie o taki osobny, swobodny, ironiczny stosunek do świata, do ludzi będzie mu towarzyszyć przez lata. Rodzimi krytycy będą kręcić nosem nad jego dramatami, które – odwrotnie – robią (czasem zawrotną) karierę w Nowym Jorku i LA, a potem na całym świecie (to stwierdzenie bez nadmiernej przesady). Wybrzydza się na jego prozę. A ja zacząłem się na dobre bać. Bo co, jeżeli rację miała ta pani z Flammariona albo polscy krytycy, którzy już zadecydowali, że jestem kawiarnianym pisarzem lokalnym, specjalistą od złotej młodzieży i playboyów…

Gdy trafia do Nowego Jorku jest niewiarygodnie zdeterminowany. Ma też trochę (mnóstwo?) szczęścia. Jego sztuki znajdują uznanie u sławnych pisarzy (Athur Miller), recenzentów (Frank Rich z New York Timesa), mają też powodzenie u publiczności. Dostojewski napisał, że marzenia się zawsze spełniają, nieczęsto w zdeformowanej postaci i się je niekoniecznie rozpoznaje. Ale tu były niezdeformowane i łatwo rozpoznawalne.

Antygona w Nowym Jorku jest wspaniałą współczesną "kontynuacją" Antygony Sofoklesa. Bo świat zawsze mi się wydawał gigantyczną biblioteką zapchaną mitami czy innymi archetypami, w których się można poprzeglądać. I sobie popisać na drugiej stronie czegoś już napisanego.
No właśnie.
Ale Czwarta siostra to zbyt plakatowe, kliszowe ujęcie nowej Rosji. Mnie drażni, irytuje, choć czasem też wzrusza.
Wczesne opowiadania są bardziej zapisem rzeczywistości niż kreacją artystyczną, ale Good night, Dżerzi to poruszająca, wielowątkowa, karkołomna próba zrozumienia fenomenu, jakim był Kosiński. To może najważniejsza książka biograficzna polskiej literatury powojennej. Bo to jest literatura najwyższych lotów. Mną ta opowieść wstrząsnęła. Jodi, Masza, Klaus, ojciec, wszyscy ludzie Kosińskiego. I on sam. Jego kreacje, fałszerstwa, szaleństwa.

Jest taki motyw, który przewija się przez prawie wszystko, co Głowacki napisał. Los czy Przypadek nami rządzą? Czy dzieje Edypa to chichot bogów czy splot przypadków? Czy życie Kosińskiego to żart Pana Boga czy zwykły ciąg niezwykłych (albo wykreowanych) wydarzeń?
Mówi o tym w wywiadach sam Głowacki, pisze w autobiografii.

Ma inteligentne, to najładniejsze, złośliwe poczucie humoru. W polskiej literaturze to rzadkość, więc podkreślam. Oczywiście jestem przekonany, że kiedy Steven Spielberg szczęśliwy z lawiny Oscarów powiedział, że żałuje tylko jednego: że Listy Schindlera nie mogło obejrzeć sześć milionów Żydów, którzy zginęli w czasie holokaustu, nie miał na myśli - jak ktoś złośliwie sugerował - tylko ewentualnych dodatkowych zysków z biletów.
My, Polacy, jesteśmy także bardzo dumni z Jana Pawła II. Ale nie mam wątpliwości, że gdyby to Polacy wybierali papieża - wybraliby Francuza (ww. cyt. Z głowy).
Samobójstwo (w Nowym Jorku – rl) popełnia się tylko, jeśli zostało to przedyskutowane.
I jeszcze: Samobójstwo to najlepszy sposób na przedłużenie sobie życia (Dżerzi).

Jest słuchaczem i obserwatorem. Gdy podpatruje bezdomnych w Nowym Jorku, gdy mówi Anitą, Saszą, Pchełką, Policjantem (Antygona), gdy jest polskim emigrantem (Polowanie na karaluchy).
Z głowy: Kiedyś przyprowadziłem tu korespondenta  "New York Timesa" Johna Darntona. Nie było wolnych stolików, więc zapytałem świetnego satyryka, Janusza Minkiewicza, czy można się przysiąść. Odpowiedział: „Powiedz temu Amerykaninowi, że jak nie przyszedł w 1945, to teraz niech spierdala”.

Słucha i przetwarza.
Frazy z Rejsu weszły do potocznej polszczyzny. Nie pan, więc ja. Patataj, patataj...
Szekspir Gribojedowem angielskiej literatury. Kamandir - komisar, kamandir - komisar (Polowanie na muchy).

Język. Przebogaty, zbudowany z frazy ulicznej, intelektualnych rozmów i mitologicnzych odniesień.

To jest bardzo inteligentny pisarz i do tego jeszcze nie jest brzydkim, małym krasnalem, tylko jest przystojnym, bardzo atrakcyjnym, już na zawsze, facetem, powiedziała na premierze książki Good night, Dżerzi Urszula Dudziak.

Tak go też postrzegam. I myślę, że przetrwa. Może dłużej niż potrwa życie tych, którzy go znali, słuchali i widzieli?

Do naszego polskiego sztambucha jeszcze taka myśl (Z głowy): Najmniej wartościowym rodzajem dumy jest duma narodowa. Kto bowiem się nią odznacza, zdradza brak cech indywidualnych...

glowacki_pogrzeb.jpg

...

PS. Trudno nie wspomnieć, że był J.G. bardzo krytycznym komentatorem obecnej polskiej rzeczywistości. Co zostało mu zapamiętane. Nikt bowiem z Min. Kultury i Rządu go nie pożegnał. Małość. Ale on by się z tego śmiał. W tych okolicznościach przyrody...

 

  2 komentarze  | 
  • odp. - Użytkownik: Małgorzata, 2017-09-25 19:04:09
    Ryśku, dziękuję za ten tekst ...
    Zawarłeś w nim wszystko, ani jednego słowa nie potrafię dodać...
    Przeniosę na swoją stronę (nie pytam nawet o Twoją zgodę), napewno niektórzy moi znajomi zapoznają się z nim.

    Jeszcze raz dziękuję, czekam jak zwykle z niecierpliwością na następny i serdecznie pozdrawiam. Małga.
« Pierwsza  < 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 >  Ostatnia »